Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Kto próbował poleskich dróg jesienią, a lepiej jeszcze w wiosenne roztopy, ten może być pewnym, że go na świecie żadna podróż i żaden gościniec nie zdziwi i nie przestraszy. Drogi te nie wiele się różnią od wyschłych na pół łożysk potoków. Kamienie, dyle, korzenie, kałuże, przepaści, grzęzawice... znajdzie się tam wszystko, co tylko drogę czynić może nieprzebytą... a im ona jest bardziej uczęszczaną, tem gorszą. Koła głębokie ryjąc się, wyrzynają rówczaki, które woda rozrywa... a każdy wóz, unikając starych robi nowe, i w końcu gościniec ów zmienia się w niezgruntowane brózdy, między któremi sterczą bryły ziemi, gałęzie, chróst i połamane drągi, co niegdyś do ratowania z otchłani służyły. Taka grobla piekielna wiedzie zwykle do wysokiego, chwiejącego się, na palach cienkich wzniesionego mostku, pokrytego dylami nieprzytwierdzonemi najczęściej, tak, że koń, który stąpi na końcu, może ciężarem swym podważyć i wyrwać brewiono.
Wiele też z nich braknie... dziury je zastępują. Rumaki przeskakują te przeszkody, do których nawykły, i nie podnoszą uszów, aż przebywszy tę klawiaturę, której znają niebezpieczeństwa. Nie raz bowiem trafia się, że przyprzężkowy urwie się i na pale poleci. Niekiedy na starszych konie i bryczka się zapadają.
W gniewie naówczas podróżny, co się załamał, własnemi rękami most taki rozrzuca, a nieszczęśliwy potem następca musi jako tako łatać lub przez rów objeżdżać mostek...
Gościńce tego rodzaju pełne są niespodzianek, i nie dadzą pewno usnąć ani wędrowcowi ani woźnicy...
Podobną drogą wypadało powracać pułkownikowi Szuwale... Zbyt jednak ważne miał na głowie myśli, aby się przypatrywał... a prawdę rzekłszy, i nie czuł, co się z nim działo.