budka pachciarza, na rozdrożu niedaleko od Rudek mazurskich... ale zawsze choć dach, pod którym się było można przytulić, wiązka siana lub słomy, i nadzieja znalezienia kowala. Szuwała w głowie już rachował, czy lepiej było posłać po nową bryczkę i czekać na nią, lub batogiem i grozą przyspieszyć spojenie złamanej osi.
Wszystko to zależało wszakże od tego, co miał znaleźć w owej karczemce... na małej drożynie bocznej, wśród lasu, niewiele mogąc się spodziewać. Na traktach niema gospód paradnych, cóż dopiero w takim zakącie!
I trzebaż było nieszczęścia, żeby tu go spotkał ten wypadek!
Jak zwykle, gdy się nie wiedzie, gniew urzędnika na pierwszą przyczynę tych wszystkich wypadków, na niegodziwego emisarjusza, coraz rósł i zwiększał się co chwila... — No! jeśli się dostanie w moje ręce... no! — wołał — dam mu się za wszystko we znaki.
Szedł z głową przepełnioną najdziwniejszemi pomysłami, między innemi zrobienia natychmiast w lasach obławy na zbiega, jak się czasem trafia na rekrutów i więźniów... gdy w półmroku, niedaleko ukazała się owa obiecana karczemka.
Sprawnik nie był pewny, czy ona czy inne jakie zabudowanie, gdyż wyglądała nadzwyczaj licho... ale zawsze było to mieszkanie ludzkie i w maleńkiem jego okienku już się nawet świeciło. Ludzie byli do dnia powstali. Z komina gęsty dym czarny się wznosił.
Wśród olbrzymich sosen, otoczona kołkami oprowadzonym ogródkiem małym... stała budowelka drewniana, pod słomą, szczupła... a dokoła niej jeszcze niższe chlewki i przybudówki. Nie była to karczemka zajezdna... bez szopy i wrót, widocznie składała się cała z mieszkania jednego... dwóch może izdebek i sieni dla kóz i kaczek... Sprawnik szukał już oczyma
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.