Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

i za słowo, które mi dało jedyną w życiu szczęścia chwilę. Uczyniłbym co każesz, gdybym mógł i nie był związany przysięgą, słowem, zaufaniem współbraci... Któż wie? Bogu się może podobać ocalić mnie, abym ci służył wiecznie, a jeśli mi przeznaczono zginąć, zachowasz ty jedna pamięć nieznanego ofiarnika. Raz jeszcze, przed tą czarną przepaścią, która kryje moją przyszłość, chciałem cię widzieć, i wyznać ci jak na spowiedzi, żeś mnie oczarowała... żem dla ciebie o mało nie osłabł w służbie ojczyzny... żem cię kochał i wielbił, i że po zgonie duch mój zostanie przy tobie.
Celina się rozpłakała... zamilkli.
— Nie, mój Pawle — rzekła drżącym głosem po chwili, ocierając łzy — Bóg nie jest okrutnym... ty musisz być ocalonym, boś na to zasłużył swoją ofiarą. Ja to czuję... ja chcę... zobaczymy się wolni, znajdziemy się, by sobie podać ręce na resztę żywota.
To mówiąc, podała mu dłoń, Paweł gorące do niej przyłożył usta... Celina się schyliła.
W tem ciocia Izabella ze Złotym Ołtarzykiem w ręku, z okularami na nosie, usłyszawszy szmer w pierwszym pokoju... wyszła na palcach wyjrzeć co się tam działo. I zdrętwiała spostrzegłszy chłopa... prostego chłopa w kożuchu i siermiędze..., który całował rękę Celiny. Toby nic jeszcze nie było, ale może przez te okulary fałszywe — czy ze strachu — przywidziało się biednej cioci, że się zbliżyły ich twarze i usta... że ów chłop śmiał pocałować pannę podsędkównę.
Na widok takiej grozy, cioci Izabelli Złoty Ołtarzyk wypadł z rąk drżących, okulary stoczyły się na ziemię, druzgocąc się w drobne kawałki... krzyknęła i byłaby niezawodnie zemdlała, ale szczęściem kanapy blisko nie było, nie było krzesełka, na któreby upaść mogła... oparła się tylko o uszak wołając: