Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

— O... na rany Chrystusowe!
Krzyk ten piskliwy mógł wszystkie sługi zwołać z całego domu, ściągnąć mieszkańców... Celina z przestrachem dała znak Pawłowi, aby uchodził, a sama pobiegła co prędzej do ciotki, chwyciwszy wódkę kolońską.
— Na miłość Boga, ciociu, jeśli ci moje życie miłe... nie mów coś widziała! zaklinam... milcz! Tu nie było nikogo! nikogo!
Wkrótce po Celinie nadbiegły z garderoby dwie służące, ale panna im szybko wytłumaczyła, że ciocia, idąc przez ciemny pokój, uderzyła się w chorą nogę (tak przez eufemią nazywały się cioci nagniotki).
W ten sposób wszystko się rychło w domu uspokoiło... sługi odeszły, panna Izabella usiadła na kanapie... a Cesia z wódką kolońską, bobrową essencją i laurowemi kroplami około niej się krzątała. Nad wszystkie jednak te medykamenta lepiejby poskutkowało odkrycie strasznej tajemnicy, której powierzyć cioci nie było podobna. Ciocia najlepsza osoba w świecie, obawiała się wszystkiego i nie umiała utrzymać sekretu ani chwili.
— Ale cóż to było? co to było, moja najdroższa... zlituj się, powiedz mi, uspokój mnie. Na moje oczy widziałam, jak zbliżyłaś tak usta do jego twarzy. Któż to mógł być, coby miał prawo, coby śmiał... Cesiu! to coś okropnego... wyznaj mi wszystko, ja nie powiem nikomu... Chłop! jużciż to nie mógł być prawdziwy chłop.
— Ciociu kochana uspokój się, nie mogę ci wyjawić tajemnicy, która nie jest moją — odpowiedziała Celina — ale mogę ci poprzysiądz, że ten jeden lub nikt mieć będzie rękę moją, bo ma serce moje.
Panna Izabella załamała ręce.
— Jezu Chryste! na rany Pańskie! co ja słyszę! To wygląda jak romans francuski... to do niczego nie-