ściami, aby go nie wypuścić i nie spłoszyć znowu. Przed wsią pozostawiono bryczki, ludzie pod komendą znającego miejscowość manowcami nad Styrem wysłani zostali dla osaczenia chaty i lochu. Sam sprawnik opatrzony w pistolety i szablę w towarzystwie żandarmów cicho i ostrożnie wkradał się pod chatami... Szable nieśli w rękach, aby nie szczękały... Pratulec obwinięty ciepło towarzyszył przyjacielowi.
We wsi, oprócz psów czujnych, które się pobudziły i obcych poczuwszy naszczekiwały — żywego głosu słychać nie było. Pochód zwolna szedł, milczący... nareszcie Pratulec ukazał Szuwale ową chatę, okoloną bzami i osłoniętą szkieletem starej gruszy. Oczy przywykłszy do ciemności rozpoznały, że żołnierze przodem wyprawieni już po cichu stanowiska swe zajmowali. Stali oni gęsto w podwórku z bronią nabitą — zachowując jaknajgłębsze milczenie. Nie bez bicia serca pułkownik wszedł w bramkę otwartą, i rozporządziwszy żołnierzami, kazał do chaty zastukać. Światła już w niej nie było. Na hałas u drzwi wyszła nie rychło kobieta w narzuconym na ramiona kożuchu.
Kazano wyjść gospodarzowi, ale go w domu nie było — okazało się, że u asesora w Torczynie stał na tak zwanej stójce — tygodniowej posłudze z kolei odbywanej przez wszystkie wioski, nad którą cięższej pańszczyzny wystawić sobie trudno. Baba wystraszona postrzegłszy w mroku ludzi tyle — drżała mówić nie mogąc i płakała. Ale poza nią wkrótce ukazał się parobek, którego zaraz pochwycili na znak sprawnika żołnierze.
Ściśnięto go, aby prowadził sam do lochu, gdzie się zbieg miał przechowywać.
Parobczak zaklinał się, że o niczem nie wie, zaczynano go już bić kolbami, a sprawnik mordował go pięścią, gdy Pratulec zwrócił uwagę, że darmo czas tracą, bo loszek tuż... widoczny.
Żandarmi już do niego drzwi łamali... jeden z nich
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.