zapaloną na prędce niósł latarnię w ręku... W głębi loszku nic słychać nie było. Ale gdy tarcice pękły i drzwi padły a wnijście się otwarło, świsnęła kula i obaliła pierwszego, który na próg nogę stawił. Drugi żandarm widząc to cofnął się. Pratulec stojący z boku uciekł za węgieł. Pułkownik skrył się za gruszę... ale począł krzyczeć i łajać ludzi, ażeby szli i zbiega żywcem lub trupem brali...
Nikt się jednak nie odważył postąpić, ranny żandarm leżał na ziemi i jękiem przypominał grożące niebezpieczeństwo. Napróżno Szuwała się wściekał, groził, łajał — ludzie jego podchodzili ku drzwiom z boku... a na najmniejszy szelest cofali się z trwogą. Chwila tej niepewności, trwała dosyć długo, i Szuwała poczynał się lękać, aby korzystając z ciemnej nocy i popłochu więzień nie uciekł przebojem. Pratulec wpadł na myśl odkomenderowania kilku żołnierzy z karabinami, aby przez szyję lochu, z tarcic zrobioną i nieco wystającą nad ziemię, dali wewnątrz ognia... drugich porostawiał u drzwi. Był to środek na los obrany w braku lepszego, bo oni wielkości tej kryjówki, ani kierunku szyi nikt nie znał... więzień od strzałów mógł się w kąt ukryć. Nieszczęście jednak chciało, żeby się to okazało nadspodziewanie skutecznem.. po wystrzale sześciu karabinów... krzyki i jęk krótki, urwany, słyszeć się dał z głębi... potem nagle wszystko ucichło.
Gdy po upływie półkwadransa nic więcej słychać nie było, najśmielszy z żandarmów, zagrzany nagrodą obiecaną dziesięciu rubli — z pistoletem i latarnią... spuścił się w głąb powoli. Zaledwie kilka kroków uszedłszy począł wołać głosem radości i tryumfu... wszyscy się rzucili razem do drzwi... Przeszyty dwoma kulami przez piersi i biodra, zbieg leżał oblany krwią i już bezprzytomny. Życie jeszcze z niego nie było uszło z potokiem krwi, ale oddech słabnący wskazywał, że go już nie wiele pozostało. Czarne oczy w milczeniu, pogardą niezmierną strzelały na otacza-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.