Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to, Hetman wyciągnął do niego rękę przyjacielsko.
— Kochany Clement, proszę cię, obmyśl, pomyśl... zrób co sam chcesz. Historya szafiru była moją: niepowodzenie spada na mnie. Ale powiedz mi, dla czego w szafir uwierzyć nie chciała? Wszystko się to zdawało tak doskonale skoncypowaném!!
— Oprócz tego, żeśmy nie wiedzieli, iż ów dziadek, co Sobieskiemu towarzyszył, właśnie się skarżył, że nic, oprócz ran, z pod Wiednia nie przywiózł i — pozłacanych strzemion, które wziął za szczerozłote...
Byliby może mówili dłużéj, ale wtém przybliżył się, z jednéj strony zabiegając, Starosta Brański, z drugiéj, kołując, ciągnął ku Hetmanowi Bek, sekretarz jego. — Obaj zdawali się czatować na Hetmana i iść na wyścigi, który z nich wprzódy do ucha jego dotrze. Byli to dwaj przy osobie Branickiego rywale, na oko w najlepszéj z sobą zostający przyjaźni, w istocie wzajem przystawujący sobie stołki i starający się wysadzić.
Powiadano o nich, że obaj nie byli nieczułymi na tabakierki i ruloniki, zręcznie pozostawiane na stole ich kancellaryi. Jeden i drugi mieli łaski i ucho u Hetmana, — potrzebował ich obu.
Bek był doskonałym do prowadzenia zagranicznych korrespodencyj; Starosta Brański ze szlachtą umiał mówić, sejmikować, popijać i bodaj coś w stylu urzędowym napisać.
W oczy chwalił Bek Starzeńskiego, Starosta wynosił stylizacyą Szwajcara pod niebiosa; po cichu pierwszy zwał Starzeńskiego bałwanem, drugi Szwajcara łapserdakiem.
Hetman, ze swą obojętnością pańską i indyfferentyzmem, nikogo ani bardzo kochać nie mogąc, ani nadto nienawidziéć, gdy był z Bekiem, znajdował go — un homme d’esprit, gdy zasiedział się ze Starzeńskim, opiniował o nim — il n’est pas bête. Obaj otrzymywali prezenta, uśmiechy, i byli w łaskach, nie mogąc wyprzéć jeden drugiego.
Hetman, zobaczywszy, że rywale ku niemu zmierzają, spolitykował i, środkiem między nimi przechodząc, wprost poszedł na pana Podstolego litewskiego, z którym wesołą rozpoczął pogadankę.


∗             ∗

Pan Porucznik Paklewski zaprawdę orłem nie był, przeczuć nie miewał, — oprócz jednego, że gdy z kuchni czuć było czosnek, domyślał się baraniny, — na proroka go Pan Bóg nie stworzył i życie nie urobiło; powinno to, słowa jego, na żart wyrzeczone do Łowczycowéj, gdy jéj zagroził spotkaniem się syna na gościńcu ze Starościną z błota uratowaną, co do joty się sprawdziły.
Tego samego dnia wieczorem, gdy Teodor, konia w stajni postawiwszy w gospodzie, wyszedł świeżego używać powietrza na przyźbie, bo pora była miła i piękna, zatoczyła się landara wyreparowana w Białymstoku, i, nim