miał się czas ukryć, — a nie można ręczyć, czy się chciał ukrywać — główka w jasnych włosach blond wychyliła się z powozu i buziak krzyknął:
— Jak mamcię kocham! to on!!
W landarze szmer powstał...
Starościna, która, mimo lat pięćdziesięciu, była sentymentalną, utwierdziła się tém spotkaniem w mocném przekonaniu, iż losy — przeznaczenie — niewidzialna jakaś ręka — młodzieńca ku niéj popychała.
Co sobie myślała siostrzenica, gdy wysiadłszy z powozu natarła na podróżnego i w imieniu ciotki go zaprosiła na wieczerzę — nie wiemy. Ale śmiała mu się ząbkami, oczkami, i była tém napastliwszą, im ów mniéj śmiałym. Generałowa znajdowała się neutralnie, a choć córce, kochając ją mocno, pozwalała bardzo wiele, może niekoniecznie pochwalała poufałość jéj z lada szlachetką, acz uważała to za rzecz — bez konsekwencyi.
Na cicho uczynioną przez Generałową uwagę, iż zbyt sobie pozwala, córka odpowiedziała figlarnie:
— Ale jakże, proszę mamci, jakże mogę być obojętną dla tego, który najdroższéj cioci życie ocalił! A sama mama mówi, że ładny chłopak i do rzeczy, więc widzi mama, że — nie ma racyi...
Zawsze się na tém kończyło, że Lola sama tylko racyą miała.
Starościna, przed wpuszczeniem na wieczerzę młodzieńca, nadzwyczaj starannie poprawiła peruczkę; twarz, zdezelowaną przez drogę, ubieliła; pokładła muszki; ubrała się przy lusterku karczemném z dawnych lat zalotnością, i, gdy młodzieniec przez Lolę przywołany został, czuwała nad tém, ażeby jak najbliżéj jéj siedział. Buziak ograniczył się tém, że siadł naprzeciwko, ale tak bombardował oczyma, że częstokroć Teodor nie rozumiał, co do niego sentymentalna wdowa, ocalona przezeń, mówiła.
Rozmowa była jednak wielce nauczająca. Damy, którym na dworze Hetmańskim nie dosyć robiono honorów, czy się tém czuły obrażone, czy, że z dawna do innego należały obozu, wcale wspaniałością Białostocką i występem Branickiego nie były zachwycone.
— Nie można powiedziéć — odezwała się, sznurując piękne usta, Generałowa — bardzo to wszystko wspaniałe, pańskie, okazałe; ale widać, że pan Hetman myśli o czémś, czego nie dostąpi i marzeniom się oddaje, a fortunę traci!! Tłumy dla popularności ściągają, wcale nie dobierając osób dystynguowanych — kogo tam nie było!!
— Przy stole — poprawiła Starościna — żadnéj konsyderacyi na osoby... Posadzili Węgierską, podobno, że tam ma łaski, wyżéj od Generałowéj, a toć przecie Pułkownikowa, i nie wiem nawet, kto ją rodzi...
— A asindziéj? — spytała brunetka — nie należysz do hetmańskiego dworu?
— Nie mamy z nim żadnych stosunków, ani nawet znajomości — rzekł Teodor.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.