wała wierzyć, Teodor się przysięgał. Uczyniła przypuszczenie potém, iż się przecie zakochać może, a wówczas...
Młodzieniec zaręczał, że zakochać się dla niego jest niepodobieństwem. Lola była nadzwyczaj ciekawą dla czego. Odpowiedź tak jakoś trudną była, iż się jéj ustami wyrzec nie ośmielił Teodor; ale stał przy swojém.
Przypuszczenie uczyniła Generałówna, że chyba ma serce kamienne. Udało się Todziowi odpowiedziéć, iż na niém, jak na kamieniu, istotnie, co się raz wyryło, miało pozostać na wieki.
Lola drugą pocieszną hypotezę nasunęła, że się może zakochał w cioci Starościnie, upewniając go, iż mógł się spodziewać wzajemności, gdyż ciocia bardzo nim była zajętą i mówiła ciągle o swym zbawcy.
Śmiała się, dokuczając mu nielitościwie. W końcu téj pogadanki, gdy spostrzegła Lola, że dłużéj, nie narażając się matce, utrzymać jéj na stronie nie będzie mogła, — zniżyła głos i wydała rozkaz, w imieniu Starościnéj cioci, aby kawaler podróż swą zastosował z popasami i noclegami do ich jazdy.
Myśl ta mocno ją zajęła.
— Wie ciocia, — odezwała się głośno, podbiegając do Starościnéj — jak ciocię kocham, że byłoby niegrzecznie, nawet obrażająco dla nas, gdyby pan Paklewski, spotkawszy się z nami, jadąc jedną drogą, nie chciał nam towarzyszyć aż do Warszawy! Prawda? Same jedne, nieszczęśliwe kobiety, służba nie dosyć pewna. — Kto wié, co się stać może. Nie miałby litości nad nami! Ciociu, niech-że ciocia sama powie. — To przecież jest naturalném, konieczném!!
Generałowa próżno ruszała ramionami. Starościna myśl siostrzenicy chwyciła gorąco.
— Ja nawet ani przypuszczałam, aby kawaler tak dystyngwowany mógł nas opuścić! — zawołała Starościna — miałby na sumieniu, gdyby się nam co trafiło.
— A widzi pan! — dodała Lola — miał-byś na sumieniu! A miéć na jedném sumieniu ciocię, mamę i mnie, byłoby okrutnym ciężarem! Więc potrzeba się poddać zrządzeniom losu...
Filutka uśmiechała się, w rączki klaszcząc; przysunęła się do ucha Starościnéj i szepnęła: a co ciociu? nie dobrzem się spisała? Ciocia ma do niego słabość — i on — coś-bo tak spogląda.
— A! to niepoczciwa jakaś! — rozśmiała się Starościna, machinalnie poprawując loki...
Nazajutrz raniéj daleko, niż te panie, wyjechał z noclegu Teodor, i stanął na popas trafem właśnie tam, gdzie i one miały się zatrzymać.
Generałowa, któréj postać młodzieńca także wstrętliwą nie była, głównie się tu nim zajęła i bardzo poważnie, długo, mówiła z nim o szczęściu w ogóle, o szczęśliwości w małżeństwie, w kochaniu, o sentymencie, sercu i różnych innych przedmiotach zajmujących, o których Todzio ze słychu tylko coś wiedział.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.