aby popełnił jak najwięcéj niedorzeczności, któreby Księcia Kanclerza, z natury swéj niecierpliwego, a z podwładnymi obchodzącego się ostro i bezwzględnie, skłoniły do pozbycia się, nowo na próbę przyjętego, skrybenta.
Rachuby te zazdrosnych omyliły ich, dla tego może, iż książę musiał je dostrzedz, albo się ich domyślać, a na przekór im właśnie postanowił Teodora zatrzymać; a może téż w nim dostrzegł przymiotów, któremi mu wygodnie się było posłużyć.
Affektu i czułości ze strony Kanclerza ani się spodziewać, ani marzyć o pozyskaniu ich było można; mając wielki cel przed sobą, Czartoryski używał ludzi, ale się nie przywiązywał do nich; nagradzał, gdy było potrzeba, więcéj czyniąc grozą, zręcznością, znajomością charakterów i protekcyą w sprawach sądowych i publicznych, niż własnym groszem, którego tu, jak u Branickiego, nie rozrzucano.
Teodor dostał się do dobréj szkoły. — Tu tchnąć nie miał czasu, a obowiązki w kancellaryi tak nieokreślone były i przerozmaite, iż nigdy z dnia na dzień przewidziéć się nie dało, do czego być można użytym.
Jednego dnia przypadało przepisywanie jakiegoś bezimiennego pisemka, które po kraju biegać miało, drugiego korrespondencya francuzka, czasem zawikłany rachunek, niekiedy poselstwo konne z poleceniem ustném, a nawet zabawianie szlachty, przybywającéj z czołobitnością i po instrukcye do Kanclerza.
Książę pamięć miał, jak wiadomo, niesłychaną — fizyognomii, stosunków, kolligacyi, charakterów; lecz więcéj jeszcze, niż pamięcią, posługiwał się zręcznością nadzwyczajną w obchodzeniu z ludźmi.
Trafiało się, że gdy szlachta się zjeżdżała, zabawiający ją Teodor otrzymywał polecenie dowiedziéć się naprzód o jéj nazwiskach, urzędach i ziemiach, z których przybywała.
Maleńkie skazówki starczyły Kanclerzowi do przypomnienia sobie, jak stała rodzina, z któréj członkiem rozmawiał. Jeżeli się naprzód nie mógł poinformować o szlachcicu, książę, choć go nie pamiętał, przyjmował jak doskonale znajomego ogólnikami, któremi dobywał z niego to, co potrzebował wiedziéć dla poprowadzenia dalszéj rozmowy.
Przyciskał serdecznie braci szlachtę do guzów swéj sukni, rozczulał się nad nimi, a że gadatliwi domatorowie skłonni byli do wywnętrzania się, Kanclerz zawsze z nich wyciągnął to, co zręcznie potém użyte w podziwienie ich wprawiało nad osobliwszą pamięcią wielkiego pana.
Miał i ten talent, że nielitościwie szydził sobie z tych poczciwców, tak, że się oni bynamniéj ironii nie domyślali. Dopóki chciał dobrym być, był ujmującym z tymi, których sobie zjednać potrzebował; gdy mu się kto opierał, umiał być strasznym, nieubłaganym, a nawet brutalsko niegrzecznym...
Słowem, z Kanclerzem nie łatwo sobie radę dać było, bo, ciągle zaprzątnięty wielkiemi planami, na małych ludzi patrzał, jak na narzędzia, których pogruchotanie mało go obchodziło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.