Skrybenci w kancellaryi inni umieli, co najwięcéj, łaciny trochę sądowéj; zawistném więc okiem patrzyli na współzawodnika.
Dla młodego nic przykrzejszém być nie może nad takie osamotnienie i nieprzyjazną atmosferę, gdy wiek sam potrzebuje wylania się i życzliwości, będąc do niéj usposobionym. Znosząc swój los cierpliwie a milcząco, Teodor nie dawał przynajmniéj powodów do sporu i nieprzyjaźni.
W Warszawie miał niejaką nadzieję chłopak spotkać się ze swoją protektorką, Starościną, lecz złożyło się tak, że wynaléźć jéj nie mógł, szukać nie miał czasu, a potém podróż do Wołczyna nastąpiła. Dano mu tu naturalnie pomieszczenie jak najgorsze, izdebkę ciemną, a że dla natłoku spraw kancellistów było dosyć, miał i tę nieprzyjemność, że ją dzielić musiał z drugim, starszym już skrybentem, niejakim Wyzimirskim, który, że prawniczych formuł gdzieś przy mecenasie i trybunale trochę liznął, nieznośnie się pysznił, Teodora za nic nie miał.
Bolało to Wyzimierskiego, że, z powodu korrespondencyi francuzkiéj, Paklewski do Kanclerza częstszy miał przystęp; mścił się więc za to na bezbronnym, że go widział lepiéj położonym. Teodora chciano czasami użyć do czegoś, nakłaniając go, aby coś podszepnął, spróbował insynuować księciu — odpowiadał na to: — nie moja rzecz — jam tu obcy — do niczego się mieszać nie mogę.
Parę razy potém Wyzimirski, który najjawniéj okazywał mu niechęć, odezwał się bez ogródki:
— Asindziéj sobie nie wyobrażaj, że tu wszystko przez parle-franse się zdobywa! Francuzów do licha jest, co się proszą; prędzéj późniéj który go wysadzi, co jeszcze lepiéj te franse potrafi... A i to sobie wybij z głowy, że tu pokorą lisią się wśrubujesz w łaski!!
My tu starzy lepiéj wiémy, co popłaca. — Na chwilę nowe sitko na kołku, a jednego ładnego dnia Książę Kanclerz powie: — Fora ze dwora. — Idź sobie precz! I na tém się skończy...
My tu studentów nie potrzebujemy, co chcą mądrzejszymi się okazywać od nas, a nos w górę zadzierają. — Wysadzimy! wysadzimy!
Teodor najczęściéj na te zaczepki i groźby nie odpowiadał nic, milczał, a gdy zmuszonym był, krótko czasem rzekł:
— Jak mi każą iść precz, to pójdę.
— Co asindziéj tu myślisz o wielkiéj krescytywie? — dodawał Wyzimirski. — Ale! ale! wybij to sobie z głowy; są tacy, co przecie i prawo znają, i skoncypować coś potrafią, a nie łacno im się wydrapać do góry — cóż wam??
Przed Księciem zapewne téż musiano niestworzone rzeczy donosić na nowicyusza, ale Kanclerz miał nadzwyczajnie bystry wzrok i intuicyą charakteru; wmówić coś w niego było trudno — kilka razy podszeptujących słuchał, a Teodorowi, zamiast żeby to miało zaszkodzić, zdawało się nawet służyć. Z trwogą postrzeżono, że gdy trzeba było razy parę ze słowem żywém,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.