poufném posyłać do Fleminga, Kanclerz nikogo ze starszych nie wyprawił — posłał Paklewskiego. Udało mu się, co do litery trzymając się instrukcyi, sprawić dobrze i urósł tém zaraz.
Książę lubił, aby go słuchano i nie wyrywano się z rozumem własnym. Zdziwienie było wielkie, gdy z powodu trybunalskich spraw w Wilnie, potrzebując się skommunikować z Massalskimi, do Biskupa wyprawił Kanclerz Teodora, listem go opatrując wierzytelnym, rozmowę o Radziwiłłowskich prepotencyach, i sposobie opierania się im powierzając młokosowi.
We dworze dowiedziano się o tém, i starsi byli pewni, że się Teodor o ten szkopuł rozbije, niedorzeczność jakąś popełni, a łaskę straci.
Oprócz rozmowy z Biskupem, miał sobie powierzone młody poseł widzenie się z Brzostowskim koniuszym i którymś z Ogińskich... Szło o to, aby to kommunikowanie się Wołczyna w chwili gorącéj nie bardzo biło w oczy.
Wysłanie znaczniejszego kogoś zaraz-by uwagę zwróciło; niepozorny młodzieniec podejrzanym być nie mógł o to, żeby wiózł zbyt wielkiéj wagi depesze. Z rozkazu Kanclerza téż wybór w drogę Paklewskiego takim być miał, aby go jako dworzanina Familii nie zdradzał.
Zazdroszczono wielce, choć na téj podróży, oprócz kłopotu i narażenia się, nic zyskać nie było można. Lecz nadawała ona nic nieznaczącemu kancelliście pewną ważność.
W liczbie innych zleceń, powierzonych mu, odebrał Teodor jedno, które go skłopotało mocno. Kanclerz list mu dał do Wojewodzica Kieżgajłły, dziada jego, z którym familijne stosunki zerwane były od dawna. Przy pierwszém stawieniu się przed księciem, Paklewski mówił o pochodzeniu swojém, i wymienił Wojewodzica, nie tając i tego, że dziad ich znać nie chciał. Nie mógł przypuścić, aby Kanclerz nie zapamiętał téj okoliczności. Odbierając list, chciał ją nawet przypomniéć, gdy książę, spójrzawszy mu w oczy, i jakby odgadając, co ma powiedziéć — zakończył swą instrukcyą:
— W Bożyszkach, u Wojewodzica Kieżgajłły, nie masz acan nic więcéj do czynienia, oprócz oddania listu do rąk własnych, i przywiezienia mi odpowiedzi.
Bystro potém spojrzał na zmieszanego Kanclerz i rzekł:
— Wszystko proszę sobie zanotować dobrze i spełnić co do joty; bez żadnych wymówek i składania się niemożnościami...
Jaką miał intencyą Kanclerz, wysyłając chłopca do tych Bożyszek, do rodzonego dziada? czy chęć wypróbowania go, czy usłużenia mu, czy rzeczywista potrzeba skłoniła do tego? — nie mógł odgadnąć.
Dano ze dworu Paklewskiemu chłopaka, konie, juki, dosyć skromny grosz na koszta — i ruszył nazajutrz do dnia, zostawując po sobie w kancellaryi tysiące domysłów, wyrażających się z przekąsami o poufnéj missyi, chociaż nikt dokładnie nie wiedział, dokąd go książę wysyłał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.