Wyzimirski usiłował wybadać, zobaczywszy, że się w drogę sposobi; lecz Teodor otwartą mu odpowiedzią gębę zamknął:
— Nie kazano mi mówić, ani dokąd, ni z czém jadę; tajemnicy zdradzać nie myślę.
Wyruszył tedy, a było to już pod jesień, stosując się nawet w pokierowaniu drogą do dyspozycyi Kanclerza. Podróż nie była ani łatwą, ani przyjemną; kraj przedstawiał się poruszony, wzburzony, niespokojny. Zdawało się co chwila, że do jakiegoś wybuchu przyjść może i do starcia się krwawego dwu konfederacyi, albo przynajmniéj jednéj z jéj przeciwnikami. Po gościńcach stały czaty, biegali posłańcy, a skorzéj od nich najniedorzeczniejsze pogłoski. Króla w Warszawie nie było już; pomiędzy dworami możnych krzyżowały się tajemnicze kommunikacye; spokojniejsza szlachta, która rada była siedziéć cicho, stękała, przewidując wojnę domową.
Teodor wiedział o tém dobrze, iż w drodze zatrzymanym być mógł i narażonym na wiolencyą; lecz miał ten instynkt rycerski i szlachecki, który obawę odgania, a w złym razie przytomność daje i odwagę.
Raźno mu téż było, po długiém wysiedzeniu się w kancellaryi, odbyć podróż dłuższą, odetchnąć swobodniéj, nie patrzéć na nieprzyjaźne twarze, nie słuchać przycinków i szyderstw...
Na popasach i noclegach mało gdzie nie spotkał się z kimś przejeżdżającym, dopytującym pilno, zkąd był i z czém a dokąd się wybrał. Odpowiadał na to ogólnikami, prywatne swe sprawy familijne dając za cel podróży.
Jako domator składał się tém, że o publicznych sprawach wiedział mało. Uderzało go jednak rozdraźnienie powszechne, niepokój umysłów i to jakby przeczucie jakiéjś katastrofy, które wszystkich trwożyło. Jedni na Radziwiłłów sarkali, drudzy, — a tych, do Wilna się zbliżając, coraz więcéj spotykał — na Czartoryskich krzyczeli o oppressyą.
Dostał się wreszcie do Wilna Teodor, i natychmiast do Biskupa Massalskiego pośpieszył. Znalazł w nim nie duchownego, jakiego się spodziewał, ale człowieka wielkiego świata, wielkiéj dumy i ambicyi, życie wiodącego po pańsku i światowo, który go przyjął dopiéro z pewnemi względami, gdy z przypadku francuszczyznę w nim poczuł... Sprzymierzeniec ten dziwnym mu się wydał, gdyż nie miał ani powagi, ani stateczności umysłu, jakiéj się w pomocniku Kanclerza domyślał.
Uczynił na nim wrażenie namiętnego i niebezpiecznego do ważnych spraw, lekko jakoś biorącego je, człowieka. — Lecz sądzić do niego nie należało. Wiadomości, jakie Biskup ustnie dał posłańcowi, ograniczały się do tego, że Radziwiłł, zamiast popełnić niedorzeczność i burdę, któréj się po nim spodziewano, wchodzącym wojskom dał prowianty i gościnne przyjęcie. Massalscy oburzeni byli tą ostrożnością, na którą nie rachowali...
Zdawszy, co miał, i pobrawszy w zamian, co mu powierzono od Ogińskich i Brzostowskiego, Teodor, parę dni tylko przebywszy w Wilnie, ruszył ztąd
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.