spodarz. List oddał Kanonikowi, który go rozpieczętował i w ręce Kieżgajłły złożył, sam za nim stając, tak, aby mógł go przeczytać.
Z brwią namarszczoną i ustami jeszcze bardziéj wydętemi, Wojewodzic począł czytać. W początku nie widać było wrażenia, jakie list czynił na nim; lecz gdy daléj oczyma powiódł, twarz się strasznie mienić zaczęła. Wzrokiem piorunującym rzucił na stojącego Paklewskiego, zbladł, podskoczył na krześle, zerwał się z pięściami zaciśniętemi, list upuściwszy, który Kanonik podniósł, i krzyknął:
— Niech swojego nosa pilnuje! a to mi!!
Gniew ten tak się wydał Księdzu nieprzyzwoitym, iż, dla umitygowania go, za łokieć chwycił pana Wojewodzica, i coś szybko mu szeptać zaczął.
Kieżgajłło siadł, ale jeszcze się cały trząsł. Teodor, domyślając się, iż o nim w liście mogła być wzmianka, a nie chcąc narazić się na nieprzyjemne zajście z dziadem, cofnął się ku progowi i, doszedłszy do drzwi, odezwał:
— Będę na odpowiedź oczekiwał!
To rzekłszy, i prawie się nie oglądając, wyszedł z gabinetu, a zaledwie drzwi zamknął, ogromną usłyszał wrzawę.
Głosem podniesionym, gniewnym, do wściekłości prawie przywiedziony, Kieżgajłło krzyczał tak, iż do uszu Teodora doszło:
— A jemu co do tego!! Co on mi będzie admonicye dawał! Nie wiem, nie znam żadnéj córki — nie chcę znać, wiedziéć. — Jak sobie posłała, niech się wyśpi. — Panowie, co ją tak ślicznie protegowali, niech wyposażą i adoptują; ja złamanego nie dam szeląga! Ja...
Reszty Teodor, uchodząc, nie słyszał już. — Szedł przerażony, zmieszany, myśląc, czy nie możnaby na koń siąść, i nie czekając odpowiedzi, ztąd jechać. — Już był w pierwszéj sali i zabierał się iść bodaj do konia, gdy Kanonik Sekretarz nadbiegł, dosyć żywo za nim goniąc.
Chwycił go za rękę — poruszony był bardzo.
— Wiész asindziéj? to niebezpieczna gra! z naszym Wojewodzicem to nie idzie! Hę! hę?
Teodor się odwrócił.
— Nic nie rozumiem; — rzekł.
— Jakto! waćpan tego nie rozumiesz! — krzyknął Sekretarz — a to mi się podoba! Toż rzecz jest jawna i oczewista, żeś asindziéj Ks. Kanclerza o instancyą prosił, a ten list napisał, jak prefekt do studenta! I myśli, że tém skonwinkuje, czy nastraszy Wojewodzica?
— Mogę waćpanu dobrodziejowi pod przysięgą zeznać — odezwał się Teodor — że o treści listu, który przywiozłem, nie miałem wyobrażenia. Wiem, jaki mnie węzeł łączy z ojcem mojéj matki; ale nigdybym progu tego nie przestąpił, gdyby nie rozkaz Ks. Kanclerza, któremu służę i posłusznym być muszę.
Nie polecono mi więcéj nic, nad to, bym odpowiedź przywiózł; proszę mi ją dać; jadę natychmiast. — Kanonik, słuchając, znacznie ochłonął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.