Wojewodzic i Sekretarz spojrzeli po sobie. Chorąży zmęczony przysiadł.
— Cóż mówicie? co? jak poczynać mamy? — odezwał się do milczącego Kieżgajłły.
Wojewodzic twarz odkrył, ramionami zżymnął.
— Fulmine tactus, — jęknął, — nie wiem, co się ze mną dzieje! Nie pytaj! Nie radź się mnie! Nie wiem nic! nic...
— Muszę z tą wiadomością daléj — wtrącił szybko Chorąży — abyśmy, zgodnie wszyscy za ręce się wziąwszy, razem, viribus unitis, coś poczynali; pojadę do Kasztelana!
— Jedź do Kasztelana! — stęknął Wojewodzic — co uradzicie, ja z wami...
Chorąży obejrzał się i, widząc, że z nich nic nie dobędzie, — bo i Sekretarz, i pan domu, pogrążeni w głębokiéj zadumie, siedzieli jak zakamieniali, — ruszył się z miejsca.
Widząc to, Wojewodzic niespokojnie się także z krzesła dźwignął:
— A dajcie mi znać! dajcie znać! Ja z wami! Ja z bracią nierozłącznie; dyssydentem nie chcę być! gdzie wy, i ja!! U mnie prawidłem: co uchwalą wszyscy, na to zgoda!!
Chorąży ramię jedno podniósł i skinął na kanonika.
— Na miłość Bożą, zmachany jestem... nie macie tam co zjeść!
Sekretarz spojrzał na gospodarza: ten udawał strapionego i głuchego.
— Jedź-że, jedź, mój Chorąży, radźcie! radźcie! Nie trzeba tracić chwili. Niech Bóg prowadzi... ja głowę tracę.
Siadł, podpierając się, u stolika.
Kanonik wyprowadził tymczasem Chorążego do salki z portretami. Tu stał, jak na czatach, marszałkujący stary...
— Panu Chorążemu dajcie co przekąsić, bo zmarzł i głodny! — rzekł Kanonik.
Można go było posądzić, iż rad się przy téj sposobności i sam pożywić.
Stary sługa spojrzał nań ostro...
— Zaraz, zaraz — począł swym głosem zgasłym, z pośpiechem — ale to u nas temi godzinami nie będzie nic gotowego! Kuchmistrza niéma, a nim się co zwarzy... Pan Chorąży, jakby na złość, w taki dzień zawsze! Jak Boga kocham!
— Daj co chcesz! — przerwał Chorąży.
— Gdyby jak, to zawsze się zabawi, a ja widzę, że jaśnie panu pilno — przerwał stary.
— Kieliszek wódki i kawałek chleba z solą! — zakrzyknął Chorąży — kiedy u was i o jajko twarde trudno.
— Jakto trudno? — podchwycił zdziwiony marszałek u nas nie trudno o nic, wszystkiego w bród; tylko jaśnie pan zawsze w takiéj godzinie, że albo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.