Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Kaszą się posiliwszy z równą chciwością, jak poprzedzającemi potrawami, Kieżgajłło otarł usta, ręce założył na piersiach i począł:
— Proszę mnie submittować Księciu Jegomości, i oświadczyć, że my tu generalnie wszyscy gotowiśmy iść za chorągwią jego, w teraźniejszych konjunkturach, przekonani, iż wysoka mądrość Kanclerza, ku powszechnemu dobru, do portu szczęśliwego nawę Reipublicae zadyrygować potrafi.
To powiedziawszy, przeżegnał się Wojewodzic i wstał; Kanonik się podniósł, ręce złożył i modlitwę łacińską odmawiać zaczął.
Kieżgajłło, nie spoglądając już w stronę wnuka, krokiem zamaszystym skierował się do gabinetu, który przed nim Oszmianiec otworzył. Kanonik zbliżył się do Teodora.
— Suplikowałbym o odpowiedź! — odezwał się Paklewski.
— Będziesz ją asindziéj miał zaraz — rzekł ksiądz — mało co braknie, by była gotową.
Skłonili się sobie; Todzio, co rychléj za czapkę porwawszy, wyniósł się z salki. Czatujący na to stary marszałek już rękę podnosił do niewypitego kieliszka mętów winnych, które Teodor nietknięte zostawił, gdy drzwi się otwarły od gabinetu i Wojewodzic zawołał:
— A za się! zlać do butelki! Patrzaj-no go! Wina mu się zachciało!
Oszmianiec coś zamruczał — na tém się skończyło.
W gabinecie sekretarz list co prędzéj dopisywał — Kieżgajłło chodził zamyślony.
— Co asindziéj mówisz na tego b..... (tu wyrażenia użył, które się powtórzyć nie daje) — prezencya rzadka; żeby się zdetonował, żeby pomieszał!! — żeby pokory zażył?!
Nic — siadł, jadł i Bóg zapłać nie powiedział! A wina nie dotknął! Harda dusza! hę? Paklewski!! Nazwisko piękne; niéma co mówić. Ale choćby był i Świntouchem, to mi wszystko jedno!! Nie moja rzecz! nie moja...
Kanonik list dał do podpisu, który Wojewodzic z wielką attencyą, własnoręcznie dodając zakończenie, podsygnował z wykrętasem...
Nastąpiło pieczętowanie olbrzymią pieczęcią, stojącą na stoliku, którego Wojewodzic oczyma pilnował, a gdy dokonane zostało, przypatrzył się, czy herby wszystkie dobrze wyszły na laku.
— A teraz z panem Bogiem! niech rusza pan Paklewski, i niech się więcéj do Bożyszek nie fatyguje, bo nie ma po co!
— Tego ja mu insynuować nie mogę — ozwał się Kanonik.
— Sądzę, że się i sam domyśli — rzekł Wojewodzic — a jeśli Książe Kanclerz popróbuje mi z nowemi wystąpić instancyami, admonicyami, remonstrancyą i naciskiem — będę wiedział, co czynić!!
Szczęściem, teraz gorący czas i na prywatne sprawy nie pora!


∗             ∗