Przed pałacem w Białymstoku pełno było powozów, bryk, koni, wojska, dworaków, czeladzi; lecz nie gości przyjmowano w hetmańskiéj rezydencyi, ale się z niéj sam pan, z niezmierną okazałością, i na ten raz ze zwiększoném towarzystwem, do Warszawy wybierał.
Jechać mieli oboje państwo Braniccy, wszyscy rezydenci ich i urzędnicy, wojskowa starszyzna, kancellarya, a przodem już wyprawiono wszystkie przybory, obóz cały, zapowiadający, że w stolicy pobyt się będzie musiał przeciągnąć. Chociaż wiadomém było powszechnie przywiązanie Branickiego do dworu saskiego i dynastyi, chociaż mu przypisywano popieranie na tron polski starszego syna Augusta III — nie było tu wcale czuć żałoby po nim i żalu: owszem, promieniały twarze otaczających Hetmana, a szlachta szeptała po cichu, że nie kto inny godzien jest tronu nad niego. Mówiono to pocichu wprawdzie, i Branicki nie zdawał się chciéć słyszéć o tém, ani wiedziéć; z postawy jednak, obejścia się, majestatu, jaki przybrało jego oblicze, wewnątrz duszę nurtujące myśli można było odgadnąć.
Sen o koronie błądził około skroni starca.
Starzeński, Bek, przyjaciele, którzy się na pierwszą wieść o zgonie króla zbiegli i skupili w Białymstoku, niezmiernie byli czynni i okazywali nadzwyczajną ufność w siebie. Łatwo było poznać, iż na chwilę o skutku zabiegów nie powątpiewali.
Tylko na twarzy pani Hetmanowéj, milczącéj i pomieszanéj, czytać było można ukrytą trwogę jakąś i przeczucia ciężkich przejść, o których inni ani marzyli.
Z prowincyi dochodziły w pierwszéj chwili wiadomości, które Starzeńskiego unosiły. Szlachta obwoływała zawczasu królem pana Hetmana i poprzysięgała, że innego znać nie chce.
Urzędownie jednak mówiono tu tylko o starszym synu króla nieboszczyka, ale mówiono z obawą, ze słabą nadzieją, a przyboczni Branickiego przy nim samym ubolewali nad tém, że następca o swéj sile się na nogach utrzymać nie mógł, że mu jednym krajem rządzić będzie ciężko, cóż dopiéro dwoma.
Bolano i nad tém, że Sasi popularnymi nie byli. Z kandydatów innych do korony, których siła sobie ludzie, uśmiechając się, z ust do ust podawali, żaden Hetmanowi miłością u ludzi, możnością, znaczeniem nie sprostał.
— Jeżeli Piast ma być — mówili Podlasiacy — toć nie kto inny, jak nasz Hetman, który królewskie znamię na całym sobie nosi!
Dnia tego wybierano się do Warszawy; wszystko było w gotowości do wyjazdu; dzień jesienny z małym przymrozkiem, ale pogodny, nadawał się do podróży. Hetman w wigilią oznajmił, iż nieodmiennie wyruszyć musi; tymczasem, z rana niespodzianie na konia z jednym zaufanym masztalerzem siadłszy, na przejażdżkę się udał i — dotąd go nie było.
Fantazyi podobnych Hetman nie miewał; tryb życia w Białymstoku zwykle był bardzo prawidłowym; dziwiło to wszystkich.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.