wrogiem ani naród żaden, ani wojsko, ani przemoc, ale rozprzężenie, osłabłość i zgnilizna nasza.
A cóżeście czynili przez całe życie, jeśli nie poili pijanych i obłąkanych obłąkiwali?... Zabawialiście ich sobą, siebie nimi, a za dzień dzisiejszy przedaliście jutro...
— Nad miarę surowi jesteście i zgorzkli waszą samotnością! — odezwał się Branicki niespokojny. — Snadź wam nieprzyjaciele moi potwarze na mnie do uszu podawali, a wy...
O. Elizeusz litościwie się uśmiechnął.
— Nikogom nie słuchał — rzekł — nikogom nie pytał. Patrzałem sam długo. Surowym się stałem, a gorzkim, bo nietylko teraźniejszości widzę rany i ból, ale przyszłości.
— A jam temu winien?? — oburzając się, począł Hetman — ja?
— I ty, i wielu, i ojcowie wasi, i niepoliczona moc grzeszników — począł starzec — ale winni mniéj ci, co się do grzechu prowadzić dali, niż ci, co ich wiedli.
— Coż? jam wiódł? ja! — zawołał Branicki.
— Wy! kłamać nie mogę — mówił Elizeusz. — Chcieliście błogosławieństwa; błogosławię was prawdą, którą posłyszycie. Wy! — powtórzył. — Życie wasze było jakby tragi-komedyą na teatrum, na którą tysiące oczu patrzało. Blaski biły od sceny, muzyka grała, wrzawy robiliście wiele, płaszcz nosiliście, pięknie gronostajami podbity; ale komedyą graliście płochą, gdy trzeba było w pocie czoła pracować, panie Hetmanie.
Alboż dwór wasz nie powinien był być przykładem cnoty, a nie był usprawiedliwieniem płochości?!
— Jakiéj płochości? — zapytał Hetman — wy, ojcze, nie rozumiecie świata; co się wam wydaje lekkością, dla nas jest środkiem.
O. Elizeusz się rozśmiał.
— Istotnie, ja waszego świata nie rozumiem — rzekł — bo u mnie gród ludzki powinien być jako civitas Dei, a wy broicie tu, odkładając pokutę i cnotę po-za grób... Zdaje się wam, że księża wymodlą przebaczenie grzechów, że fundacye z czyśćca wyzwolą, że maleńkie uczynki, niewiele kosztujące, wielkie występki zapłacą.
Hetman już chciał odchodzić.
— Nie czuję się, mój ojcze, tak srodze grzesznym — począł żywo — jak wy mnie sądzicie. Nie jeden raz zawiniłem, ale na sumieniu nic nie mam.
Ksiądz wstał.
— Nie kończ, panie Hetmanie — rzekł głosem cichym. I, pochyliwszy mu się do ucha, szepnął słów kilka; Branicki pobladł mocno.
— Nie zapieram się — począł głosem przerywanym — lecz, Bóg mi świadkiem, dla naprawienia złego czyniłem co tylko było w mocy mojéj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.