— Dajcie mi choć słowo pociechy! — odezwał się Hetman — powiedzcie, co czynić mam?
— Zstąpcie w sumienie wasze, a ludziom nikczemnym nie dawajcie się powodować — począł Elizeusz.
Otrząśnijcie się z lenistwa ducha; Hetmanem bądźcie istotnie ku dobremu; hetmańcie tłumom ku jasności, nie ku ciemnościom!
Cnota was większym blaskiem otoczy, niż świeczki pochlebców waszych. —
Słysząc głosy podniesione, i obawiając się może, aby rozmowa nie rozdraźniła Hetmana, stojący pode drzwiami celi ksiądz Przeor, który tylko urywane wyrazy mógł pochwycić, a z nich się więcéj domyślał może, niż było, w końcu, nie mogąc już wytrzymać dłużéj, uchylił drzwi i wszedł, aby przerwać za długą rozmowę z O. Elizeuszem.
Zobaczywszy go, staruszek, z niejaką trwogą, schylił głowę, złożył ręce i cofnął się do okna; Hetman może nie rad był przeszkodzie, która mu nie dozwoliła wynurzyć się otwarciéj przed O. Elizeuszem, pomyślał nieco, i, spojrzawszy na O. Celestyna, rzekł, zwracając się do starca:
— Modlitwom się waszym polecam!!
Skłonił głowę milczący Elizeusz; Przeor, surowe rzuciwszy nań wejrzenie, Hetmana wywiódł w kurrytarz. Śledził pilno wyraz jego posępnéj twarzy.
— Nie chciałem się przeciwiać Waszej Excellencyi — rzekł — aby ostrożność moja względem Ojca Elizeusza fałszywie tłómaczoną nie była. Staruszek świątobliwy wielce, ale w głowie mu się nieco pomieszało, i nie umie oszacować ludzi, z którymi mówi, ani należnych dla nich zachować względów.
— Nie zawadzi — odparł Hetman chłodno — czasem i coś gorzkiego posłyszéć z ust tych, co zerwali ze światem.
— Ja tylko proszę i supplikuję — dodał Przeor — aby to, co ten biedaczysko prawi, nie szło na rachunek konwentu... Wasza Excellencya wierzyć mi możesz, że my dlań weneracyą największą w sercach zachowujemy.
Utrapieniem dla mnie ten stary! — dodał — od dawna się domagam, aby go albo do innego klasztoru przeniesiono, albo mu przy bracie rodzonym zamieszkać dozwolono...
— Bracie? a jakże w świecie zwał się O. Elizeusz, jeżeli wiedziéć wolno? — zapytał Hetman.
— Jest to rodzony brat Wojewodzica Kieżgajłły! — rzekł przeor...
Nic już nie odpowiadając, Hetman, ofiarę dla konwentu złożywszy w ręce Przeora, pośpiesznym krokiem poszedł do furty i konia.
Masztalerz, który go trzymał, kończył właśnie kufelek, przyniesiony z klasztoru, gdy Branicki, na wierzchowca siadłszy, zawołał nań, aby do pałacu jechał i tam na niego oczekiwał.
Sam Hetman puścił się drogą ku zaroślom i lasowi po-za ogrodem i z oczu zniknął.
Na twarzy jego widać było wzruszenie razem i mocne jakieś postanowienie,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.