które, zwykle dosyć na wszystko zobojętniałemu, panu nadało wyraz energii, dawno postradanéj.
Droga, którą Hetman jechał, wiodła do Borku.
Od wyjazdu ztąd Teodora, w osieroconym dworze panowała cisza żałobna. Rzadko nawet w ganku widziéć było można wdowę. Większą część dni spędzała zamknięta w sypialni swéj, nad pobożnemi księgami, nad dziełami ascetów, lub na modlitwie. — Gospodarstwo jéj całe zeszło na ręce włodarza i klucznicy; nie mieszała się do niczego, dawała im robić, co chcieli. Zaledwie słuchała doniesień i powracała jak najprędzéj do swojego kątka, w którym, prawie nieruchoma, przesiadywała dni całe...
Jedyném, co ją rozbudzić mogło, były listy Teodora; czytała je chciwie po kilkakroć, nabierała z nich trochę życia, a potém stopniowo wpadała znowu w tę apatyą dawną, która była stanem jéj zwyczajnym.
Kilka miesięcy tych od zgonu męża, niepokój ducha, brak zupełny starań o utrzymanie życia, wywarły wpływ ogromny na Łowczycową; powierzchowność jéj zmieniła się straszliwie. Słudzy nawet, dla których to zestarzenie nagłe przychodziło stopniowo, widzieli, że pani w oczach im nikła.
Z onéj piękności, nie dawno jeszcze widocznéj, nie pozostało prawie śladów; był to szkielet wychudły, w którym oczy jedne chwilami, jak dogorywająca lampa, świeciły. Włos nagle siwieć coraz bardziéj poczynał, skóra żółkła, głos w piersi zapadał gdzieś tak, iż go z nich dobyć jéj było trudno.
Gdy, po długiém siedzeniu, podniosła się na nogi i wyjść chciała, powietrze zdawało się ją upajać, kroki stawiała niepewne, chwiała się — słabła bardziéj jeszcze.
Doktor Clement, który mało miał czasu, aby ją odwiedzać częściéj, parę razy odprawiony został, bo widziéć go nie chciała, i, sądząc, że historyą szafiru była obrażona, teraz już tu nie przyjeżdżał.
Tego ranka służąca stara, coraz bardziéj teraz wyuczona grać rolę pani, siedziała w ganku z pończochą, gdérząc na dziewczęta, gdy tentent usłyszała, i we wrotach ukazał się konno mężczyzna nie młody, wprost spieszący do ganku.
Klucznica Barszczewska kilka razy wprawdzie z daleka widywała Hetmana, ale w paradnym stroju, otoczonego dworem; na myśl jéj nawet przyjść nie mogło, aby ten potentat, na równi z królem tu czczony, sam jeden miał przyjechać do Borku. Wzięła przybywającego za kogoś zupełnie nieznajomego sobie, i gdy chłopak, od stajni biegnący, konia, z którego zsiadł, wziął, a Hetman na ganek wszedł, Barszczewska mu drogę zastąpiła śmiało.
— Chcę się widziéć z panią! — zawołał nakazująco.
— Z naszą panią teraz się tak łatwo widziéć nie można — odpowiedziała klucznica, która, właśnie drut skończywszy, wpięła go w głowę i obojętnie patrzała na zagadkowego gościa.
— Pani nasza chora, słabuje ciągle, doktora Clement’a nie chce, choć on się tu dowiadywał; lekarstwa nie przyjmuje...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.