Ruszyła ramionami.
— Ale ja się z nią widziéć muszę! — zawołał Hetman, nastając i wprost już idąc do środka.
Barszczewska zaparła mu drzwi do sieni sobą.
— Ale-bo, choćby komu, to tak znowu do nas, przez wszelakiéj ceremonii, wpadać nie można, kiedy mówię, że pani chora!
Hetman się zmarszczył.
Zdawało mu się, że kluczem złotym najłacniéj drzwi otworzy, i, dobywszy parę dukatów, cisnął je do rąk klucznicy.
— Ale! proszęż pana! — cofając się, zaczęła Barszczewska, obrażona. — Ja nie potrzebuję prezentów, a co nie można, to nie można.
Uderzyła ją ta natarczywość i wywołała obawę.
— Niech mi pan powie, co za jeden? z jakim interesem? a ja pójdę przygotuję panią...
Hetman się zmieszał i zagniewał; nazwiska swojego rzucać tak nie chciał; zresztą przeczuwał, że, oznajmując się, nie będzie przyjętym.
— Moja pani — rzekł rozkazująco do klucznicy, — wierz asani, że ja tu nie w złéj intencyi przybywam, a Łowczycową widziéć muszę; muszę, choćby mi przyszło stać pół dnia i krzyczéć, aby ją wywołać. Miejże rozum i ustąp...
Barszczewska, któréj ton i mowa zaimponowały, dopiéro teraz, jakby się jéj oczy nagle otwarły, zaczęła się domyślać i poznawać Hetmana. W niepewności, co ma zrobić, ustąpiła krok ode drzwi, a Branicki, korzystając z tego, rzucił się do sieni, i, drzwi bawialni otworzywszy, wszedł do niéj.
Pokój, w którym siadywała wdowa, był tuż, niezamkniętemi drzwiami oddzielony tylko od izby pierwszéj, któréj ubóztwu i zaniedbaniu Hetman się przypatrywał, jak przestraszony...
Beata, któréj rozmyślanie przerwał szmer w ganku, a potém stąpanie w sąsiednim pokoju, chciała się podnieść i wyjść, lecz, nim siły zebrała, Hetman stał w progu. —
Na widok tego widma, zjawiającego się przed nią, Łowczycowa oniemiała, zdrętwiała; rumieniec wytrysnął na bladą jéj twarz; usta się otwarły do krzyku.
Branicki téż tak się uczuł przerażony tym szkieletem, który stał przed nim, iż słowa wymówić nie mógł. Dom, postać ta, milczenie téj pustki, pokutniczy strój kobiety, z któréj kolan spadła księga i potoczył się różaniec, — odjęły mu odwagę, z jaką jechał, pamięć słów, które przygotował.
Zwolna ręka sucha Łowczycowéj podniosła się do góry, wskazując Hetmanowi, by się oddalił; gniew opanowywał ją.
— Nie dosyć ci jeszcze? — zawołała. — Potrzeba zapomniane ludziom przypomniéć, i na nowo mnie okryć sromotą!!
— Beatrice moja! — przebąknął Hetman łagodnie — okrutną jesteś.
— A ty byłeś nim i jesteś, panie Hetmanie — poczęła, nie mogąc się pohamować kobieta. — Od was powinnam się była nauczyć okrucieństwa... Idź
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.