Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Książę, przez którego ręce przeszło wielu ludzi, nadzieję o sobie dających, choć ją przyszłość zawiodła, znał i tę ludzkiéj natury tajemnicę, że pierwszy wykwit młodości bywa czasem szafunkiem całkowitéj siły, jaką posiada istota, i że niekoniecznie z genialnych młodzieńców rosną bohaterowie i ministrowie, a bardzo cząsto świetne preludyum życia kończy się idyotyzmem i niedołężnością.
Chciał więc Kanclerz zużytkować tę siłę, jaka mu się nastręczała, nie wchodząc w to, jaka przyszłość ją czeka.
Teodor, popychany tu i ówdzie, w najrozmaitszych sprawach, często błahych a trudnych, ze wszystkich wychodził zwycięzko, albo przynajmniéj bez zarzutu.
Gniewało to współzawodników, którzy mu stołki przystawiali, tém mocniéj, że Todzio na żadnym z nich usiąść nie chciał.
Pobyt w Wołczynie, oprócz tego, że studenta pijarskiego i kancellistę wystrychnął na kawalera nadzwyczaj pokaźnego i pięknych manier, nadał mu pewność siebie i śmiałość nieustraszoną.
Niewiedziéć jak do tego przyszło, iż ci nawet, co go niecierpieli, mieli dla niego mimowolną konsyderacyą.
W kancellaryi zajmował na oko stanowisko podrzędne, ani się o inne dobijał; siadał w końcu stołu; panom Sekretarzom w niczém się nie przeciwił; umyślnie dawane roboty podrzędne spełniał bez sarkania; ale nie było dnia, żeby pajuk, lub dworzanin nie wszedł na próg zawołać:
— Pan Paklewski do Księcia Jegomości!
Naówczas wszyscy, co się znajdowali w kancellaryi, spoglądali po sobie i ramionami ruszali. Paklewski niekiedy do kancellaryi nie wracał już, i nie było go dzień, dwa; a po powrocie dowiedziéć się nikt nie mógł, gdzie bywał, ani co robił.
Nie szkodziło i to panu Teodorowi, że był nadzwyczaj pięknym twarzą i postawą, że w nim coś było pańskiego, dostojnego, że umiał się znaleźć i nigdzie się nie czuł onieśmielonym. Piękności téj jego nawet prorokowali niektórzy wielkie sukcessa w świecie; ściągała nań ona wejrzenia i łaski niewieściego dworu: lecz pan Teodor wcale płochym się nie okazywał. Z kobietami był grzeczny bardzo; zdawało się, że obcować z niemi lubił: jednak do żadnéj się nie zbliżał, choć go wabiono i bałamucono.
— Ja wam powiadam — odzywał się o nim Wyzimirski — to frant, jakiego Korona i Litwa nie ma drugiego! Chce rozum i liczko sprzedać jak najdrożéj!! Nie złapie go nikt, ani stara Boczkowska loczkami i muszkami, ani my na komplimenta, ani Książę Kanclerz na obietnice... Wśrubowuje się powoli, delikatnie; a wszyscy go kiedyś na naszych bokach poczujemy!
Nim Książę Kanclerz i Wojewoda Ruski wybrali się do Warszawy, przodem już z missyą poufną ruszył do Skierniewic Paklewski. Była ona pokryta jak największą tajemnicą.