Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

tu chyba zapędzić mogła. Dziś była to pani małego dworku, ubrana ubogo, zaniedbana, obojętna, smutna, zbolała.
Ubóstwo tylko nie mogło jéj odebrać tego, co natura dała w powiciu, jako talizman, czy brzemię: posągowéj postaci, twarzy o rysach nieposzlakowanéj czystości, wejrzenia czarnych oczu, wyrazistego i płomienistego dziś jeszcze, marmurowéj skroni, królewskiego chodu i ruchu. Ręce, które trzymała założone na piersiach, choć zaniedbane, były cudownych kształtów; włos nieporządnie zwinięty na głowie, gdzieniegdzie się już srebrzący białemi pasmami, bujnemi sploty zdawał się głowę uginać.
Suknię miała ciemną z prostego kartunu, dostatnią i jakby zakonna zrobioną; chustkę na szyi białą, a w palcach ściśnięty, zmięty biały płatek, którym tylko co zaczerwienione od łez otarła oczy.
Śliczne jeszcze usta jéj w téj chwili zaduma, ból, zacisnęły i ściągnęły, nadając obliczu wyraz surowy. Czoło przecięte było fałdami.
Wystąpiła powoli na przód ganku, wlepiła wejrzenie gdzieś w dal na lasy, na drogę... patrzała i nie widziała jeszcze; słuchała, nie mogąc pochwycić żadnego dźwięku. Z twarzy widać było, że myśl cała i ducha siła w głąb’ jéj się zwinęła i tam pożerała się sama; tam wiły się obrazy i szumiały głosy, głuszące wszystkie inne. Zmysły zdrętwiałe były.
Ciężyło coś na niéj brzemieniem ogromném, tak, że zaledwie poruszać się mogła. Ból często się staje kamieniem na piersi, ołowiem na czaszcze.
Stała tak nieruchoma czas jakiś, póki ją zewnętrzne wrażenie, niepochwycone dla innych, do życia nie przywróciło. Drgnęła, oglądając się. Nieczułość zmieniła się nagle w drażliwość nadzwyczajną, jak ona.
Widać było ze zwrócenia głowy w stronę wioski, jak gdyby się tam czemuś przysłuchiwała.
Lecz ze wsi milczącéj, ledwie, ledwie, gwar stworzeń, do szop powracających, dochodził, skrzypienie studzien i klekotanie bocianów.
Ucho pospolitego człowieka nie byłoby nic rozeznało w tym szumie; lecz kobieta była teraz w stanie ducha, który dawał jasnowidzenie.
Jak, przed chwilą jeszcze, huk dział-by jéj nie obudził może; teraz słyszała więcéj niż ludzie, widziała niepostrzeżone. Z natężoną uwagą chwytała szmery jakieś, a twarz ożywiła się nieco.
Na piaszczystym gościńcu w dali gdzieś turkotało coś może, czego oprócz niéj nikt nie słyszał.
Turkot ten jednak stawał się coraz wyraźniejszym — oddychała lżéj trochę.
Była prawie pewną, że się zbliża to, czego oczekiwała. Potrzeba było jednak dosyć długiego czasu, nim mogła sprawdzić pierwsze wrażenie; naostatek, przed wielkiemi wrotami dziedzińca, pokazała się kolaska dosyć wytworna, dwoma końmi rosłemi, w chomątach bardzo ozdobnych, ciągniona.
Na koźle siedział woźnica w barwie pańskiéj, wygalonowany, a w pośrodku