Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

tak nań najechała, że ledwie miał czas poły kontusza od kół jéj salwować. Gniewny, spojrzał w okno jéj, gdy z niego niewieści okrzyk się dał słyszéć.
Nim Teodor rozpoznał w mroku twarze, już stangretowi dano rozkaz zatrzymania się, i wychylona pani Starościna powitała swojego wybawiciela. Nie z jéj jednak ust wyszedł okrzyk, który Todzia poruszył, ale z buziaczka panny Generałówny Loli, któréj oczy pierwsze dostrzegły Paklewskiego.
Wszyscy, nie wyjmując Generałowéj, witali serdecznie dawnego znajomego; Lola, nie mówiąc nic, dawała mu znaki oczyma i uśmiechem, że o nim nie zapomniała.
— Co asindziéj tu robisz? — zapytała Starościna, przywoławszy go do drzwiczek i rękę chudą dając mu do pocałowania.
Nim miał czas odpowiedziéć Paklewski, Lola dodała szybko:
— Ciociu, ciociu! gdzież konwersacyą prowadzić na ulicy — w bramie... Słyszy ciocia, jak krzyczą, abyśmy jechali. Pana Teodora nam rozjadą! niech przyjdzie na obiad!
— Przyjdź-że na obiad — dodała, zastępując ciotkę — do domu na Starém-Mieście, za godzinę... ale prędko, bo my zaraz powracamy...
Starościna potwierdziła zaproszenie najmilszym grymasem, jaki z twarzy wydobyć mogła; powóz ruszył, a Paklewski został, rozmyślając, co ma zrobić?
Potrzebował długich reflexyi, aby powziąć postanowienie stawienia się u Starościny; dogadzało to i sercu, i interesom. W domu tym spodziewał się dostać języka, a wiedział, iż tam sprzyjano Familii.
Przeszedłszy się więc po mieście, i dowiedziawszy do starego Teppera, któremu miał do oddania małą kartkę Księcia Kanclerza, Teodor pobiegł do wskazanéj kamienicy.
Należała ona do Generałowéj i pierwsze jéj piętro, niewynajęte, było kwaterą stałą tych pań, często przebywających w stolicy. Nie było tu gdzie tak dalece wielkich kompanii przyjmować; dom skromny nie miał rozmiarów pałacowych: lecz obie siostry, nawykłe do okazałości dworu saskiego, ciemne sklepione te izby stare umiały wcale pokaźnemi uczynić.
Sprzęt jak najwytworniejszy, zwierciadła, makaty, dywany, porcelanowe fraszki, świetnie ubierały największy z pokojów, woniejący do zbytku wszystkiémi perfumami pudrów, sukien, kadzideł, kwiatów, któremi się trzy panie otaczały chętnie.
Generałowa dbała o to bardzo, aby jéj pied-à-terre nie wstydziło się przed gośćmi dostojnymi, których lubiła przyjmować, ani ona za nie.
Starościna równie była o elegancyą troskliwa, a Lola obu im myśli poddawała szczęśliwe i coraz nowe, tak, że appartamenta przeładowane może były świecidełkami, bawidełkami i drobnemi ozdobami.
Przyciemno tu było zawsze, nawet o południu; lecz Starościna właśnie była w latach, które miłują półcienie, a Lola, choć jéj tu było ciasno, i duszno, i smutno, i mroczno, miała exkuzę w ciemnościach na wesołość swą trzpioto-