powierzchowności wyposażyła go aż do zbytku bogato. Zwracał oczy wszystkich i wiele osób domyślało się w nim jakiegoś książątka, incognito przez świat wędrującego. Wyzimirski, który go nie cierpiał, powiadał, że taka lalkowata uroda, mężczyźnie nie przystała. Prawda, że sam był ospowaty i brzydki.
W salonie zastał już niecierpliwą Starościnę, oczekującą nań i chodzącą żwawemi kroczkami z Lolą. Miała na ten dzień figlarną twarzyczkę i wejrzenie wesołe. U drzwi zaraz, dygnąwszy Teodorowi i podając mu rękę, poczęła, jakby udając szczebiotanie Loli:
— Chwali się to kawalerowi, iż jest regularny i godzin pilnuje! Ja od pół kwadransa już czekałam na waćpana.
Lola szepnęła szydersko.
— Widzi pan!!
— Pan masz wiele dobrych przymiotów, mówię to bez pochlebstwa — kończyła Starościna, — wiele przymiotów, na których innym młodzieńcom zbywa.
— Doprawdy, nie zasłużyłem na pochwały! — odparł Paklewski.
Starościna wpatrzyła się mocno w twarz przybyłego, szrubując usta.
— Zaprosiłam pana na obiadek — dodała — ale znowu en petit comité. Z gości więcéj nikogo nie będzie. — Na wyrazie nikogo położyła nacisk mocny. Lola spojrzała, badając, jakie to uczyni wrażenie. Teodor prędko dorzucił, — że bardzo się z tego szczęśliwym czuje, iż z miłego towarzystwa bez przeszkody będzie mógł korzystać.
Starościna zagryzła usta.
— Wprawdzie — szepnęła półgłosem — kogoś prosiłam, ale podobno bezskutecznie.
Z oczek Loli łatwo mógł wypatrzyć Paklewski, że ciekawe dziewczę pewnie z cioci co chciało wydobyło, i że dla niéj tajemnicze konszachty nie były sekretem.
Generałowa nadeszła wkrótce, lecz jéj postawa i sposób, w jaki przywitała Teodora, nie zwiastowały nic dobrego; można się było domyślać, że częste odwiedziny, w jakimkolwiek celu, czy dla Starościny, czy dla Loli, jéj nie smakowały.
Postawę miała dumną, mówiła mało, unikała zbliżenia się do gościa. Musiało to być uderzającém i niepodobać się pieszczoszce, gdyż matkę zaraz wzięła na bok i nie puściła jéj, nie dawszy burki.
Generałowa potém, przy obiedzie, już cokolwieczek mniéj się okazywała sztywną, a że Teodor nie śmiał się jéj narzucać, parę razy go sama zaczepiła, za co jéj Lola się uśmiechnęła, wynagradzając.
Już byli przy wetach, a Starościna ciągle sobie żartowała po trosze z pana Teodora, gdy służący drzwi otworzył i we drzwiach ukazał się, młody jeszcze, przystojny, rumianego i wesołego oblicza mężczyzna, w stroju duchownym wprawdzie, ale więcéj włoskiego Abbate lub francuzkiego Labusia przypominającym, niż poważnego polskiego kapłana.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.