dwu obozów nieprzyjacielskich.. Ja, jako sługa księcia Prymasa, trzymam z Sasem, a Imci pan... z Piastem.
Starościna weszła, śmiejąc się, bo z twarzy obu widziała, że konferencya powiodła się szczęśliwie.
Wniesiono na tacy wino stare, biszkopty i konfekty, które ksiądz Młodziejowski lubił, we Włoszech do nich przywykłszy. Niebawem nadeszła téż pani Generałowa, od któréj żądał Młodziejowski, aby choć usteczka w winie umoczyła, dla zapewnienia go, iż ono nie jest trucizną.
— Posądzam panią Starościnę i Generałową, że obie trzymają z Familią, więc gotowe takiego, jak ja, Sasa, zgładzić ze świata... A na to, — dodał galancko — niekoniecznie nawet trucizny, potrzeba: dosyć zabójczego wzroku pięknéj Armidy...
Armidą nazywano w świecie wielkim Generałową, — był to jéj przydomek.
Starościna i Armida zajęły się nakarmieniem i napojeniem księdza Młodziejowskiego, którego apetyt równał się humorowi. Lecz, jakkolwiek towarzystwo mu przyjemném było, spojrzał na zegarek prałat i przestraszony podniósł się, wołając, iż pilno powracać musi, aby książę Prymas nań nie czekał.
Wszyscy go odprowadzili do drzwi, a Teodor głębokim pokłonem zdala pożegnał. — Porozumieli się oczyma.
Tylko co się za nim drzwi zamknęły, gdy Starościna z żartobliwym uśmiechem rękę podała wybawicielowi, mówiąc:
— Pocałuj-że asindziéj i podziękuj mnie; widzisz, że my kobiety, gdy czego chcemy, umiemy na swém postawić. Bronił mi się Młodziejowski, lecz posłusznym być musiał. — Dygnęła mu.
— Moje podziękowanie nie wielkiéj ceny — odezwał się Teodor, do ust rękę przykładając — Książę Kanclerz sam złoży acani dobrodziéjce należne dzięki, bo ja nie omieszkam mu powiedziéć, co pani zawdzięczam...
— A ja się podziękowaniem waćpana kontentuję! — ze znaczącém wejrzeniem szepnęła Starościna.
Dalszym czułościom, które zagrażały Paklewskiemu, zapobiegła swém przyjściem Lola. Odzyskała ona swój humor i pośpieszyła korzystać z przedłużonych odwiedzin Teodora, aby go zaczepić znowu.
Z wielką zręcznością wpadła między rozmawiających, wmieszała się do rozmowy i nastroiła ją tak, aby Paklewskiego dla siebie odebrać. Z pewnością nie gniewał się za to.
— Proszę pana, — poczęła, odprowadzając go — abyś mi cioci nie bałamucił. Już i mama jest niespokojną... Żart na stronę, a Starościna dla swojego wybawiciela nadzwyczaj jest czułą.
Mnie zaś z łaski pańskiéj spotkała nieprzyjemność. Sprowadzono tu dla was księdza Młodziejowskiego.
— Ale — cóż znowu? — zaprotestował Teodor.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.