— Proszę mi się nie przeciwić — ciągnęła daléj Lola — tak! tak! sprowadzono go dla pana, a ja go cierpiéć nie mogę! I musiałam przez kwadrans na niego patrzéć.
— Dla czegóż pani go nie cierpi?
— Bo ja lubię, żeby ocet był kwaśny a miód słodki, aby ptak nie udawał ryby, a ryba nie porywała się do latania. Rozumie mnie pan? Ksiądz Młodziejowski jest rybą, która chce latać; ma sukienkę duchowną, a oczy dragona — i pani Generałowéj, mojéj mamie, nadskakuje, jak... Ja tego nie cierpię!
Na to Paklewski nie umiał odpowiedziéć.
Lola o tysiącu rzeczach mówiła potém jeszcze, lecz powracała do Młodziejowskiego, powtarzając głośno: ksiądz, nie ksiądz, nie wiedziéć co to jest. A to ja już wolę księdza Prokopa, kapucyna, choć ma bardzo brudne nogi bose.
Matka kazała jéj milczéć, co pobudziło tylko do tém większego szczebiotania; Starościna śmiała się i ściskała ją. Paklewski, pożegnawszy damy, wyszedł wreszcie wprost do pałacu księcia Kanclerza, aby się tu dowiedziéć, kiedy się go może spodziewać? i rozmyślić, czy z raportem ma jechać na przeciw, lub czekać cierpliwie na przyjazd jego.
Dobrą myśl, jaką widzenie się z prałatem go natchnęło, wkrótce jakoś zasępił wjazd Hetmana Branickiego do stolicy. Teodor, czekając na dwór Wołczyński, doczekał się naprzód przybycia Branickiego, którego sam był świadkiem.
Wyrabiała się w nim pod wpływem codziennym ludzi, z którymi obcował, coraz większa nienawiść ku Branickiemu. Nie taił się z nią przed nikim.
Z tego, co w stolicy pomiędzy swoimi słyszał i widział dotąd, wnosił Paklewski, iż zwycięztwo Familii jest prawie zapewnione...
Z młodzieńczą wrażliwością uczuł niezmiernie przyjęcie, jakie Hetmanowi jego przyjaciele i zwolennicy zgotowali w Warszawie.
Jedyna to była czynność partyi, która się jéj powiodła całkowicie.
Branicki był jeszcze w Białymstoku, gdy dano znać szlachcie, iż ciągnąć będzie, aby mu drogę zabiegała, zwiększała orszak i starała się okazywać, iż go za przyszłego pana uważa. Ponieważ zręczni wysłańcy Starosty Brańskiego umieli zjednać adherentów i podbudzić ich, na całym trakcie spotykały Hetmana owacye, applauzy, okrzyki, witania i przemowy.
Hetman, choć może się dorozumiewał, że co sponte zdawało się dziać, było zręcznie zgotowaném, przyjemnie się czuł połechtanym temi objawy, które opinią kraju, wrażeniom łatwo ulegającego, na stronę jego przeciągały...
Podróż ta mogła podkarmić złudzenie, iż vox populi był za nim i wielka gotowała się przyszłość.
Pochlebiało to widmo korony i pani Hetmanowéj, choć ona mniéj wierzyła, aby się mogło stać rzeczywistością. Na popasach i noclegach wszędzie szlachta gromadnie zajeżdżała drogę Branickiemu; w wypowiadanych mowach, na których nie zbywało — bo popis ze swadą był najulubieńszą rozrywką szlachty,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.