— Plotka chodzi już po mieście — zkąd? kto?
Prałat nie mógł się z tém chwalić, ja także; a oprócz nas i ciebie nikt nic nie wiedział.
— Jedna pani Starościna, w któréj domu spotkałem się z księdzem Młodziejowskim, — odezwał się Paklewski, — mogła wymówić się przed kimś o tém, ale rozmowy naszéj nikt nie słyszał!
— A trzeba ci było się z babami wdawać i przez nie trafiać do Młodziejowskiego? — krzyknął książę — nie miałżeś innéj drogi?
Paklewski nie odpowiedział nic, aż po chwili, trochę się czując obrażonym, a całkowicie niewinnym, odezwał się:
— Chociaż wysoko cenię szczęście służenia Waszéj Książęcéj Mości, lecz gdym stracił jego zaufanie...
— A nie bądź-że... — ofuknął książę. — Cóż to, asan mi będziesz za służbę dziękował? A to mi się podoba!... Prawdziwa szlachecka natura! fąfry w nosie; słówka nie ścierpi.
Uniósł się książę Kanclerz i fukał. Teodor stał spokojnie, już nic nie odpowiadając; lecz, skutkiem jakiegoś szczególnego usposobienia, im książę chciał być groźniejszym, tém w Paklewskim się krew mocniéj burzyła, i ni z tego, ni z owego, mówił w duchu: — Porzucę służbę!!
Być może, iż się czuł potrzebnym, a młodzieńcza buta, długo uśpiona, obudziła się pod ostremi słowy nieprzebierającego wcale w wyrażeniach księcia Kanclerza.
Parę razy książę zamilkł, jakby wyzywał tłómaczenie się, upokorzenie, exkuzy; ale Teodor z zaciętemi usty pozostał niemym. Draźniło to możnego pana, nawykłego, by się wszystko przed nim płaszczyło; sierdził się więc coraz bardziéj.
Teodor bladł; naostatek, gdy Kanclerz zamilkł na chwilę, skłonił się milczący i wyszedł.
Z gorącością, wiekowi właściwą, zaledwie z gabinetu ustąpiwszy, Paklewski nie powrócił już do kancellaryi, ale wprost do swojego udał się mieszkania; pełny poszanowania i attencyi list z podziękowaniem napisał do Księcia, zapieczętował i, na stole zostawiwszy, wyszedł na miasto, nie wiedząc, co pocznie, lecz z najmocniéjszem postanowieniem opuszczenia służby Kanclerza.
W tych myślach, idąc ulicą bez celu, znalazł się trafem, mimowolnie, pod kamienicą na Starém Mieście. Nie miał zamiaru wyrzucać Starościnie wypaplania się, którego był pewien, nie chciał jéj czynić wymówek; lecz, ponieważ prawdopodobnie miał się oddalić z Warszawy, zdało mu się więc konieczném pożegnać te panie.
Chociaż godzina była przedobiednia, wszedł na wschody; służący, którego spotkał i spytał, oznajmił, że Starościna i Generałówna były w domu. Poprosił, aby go zameldowano.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.