i gwałtem pociągnął z sobą Teodora. Zaledwie w osobnym pokoiku zasiedli, gdy Francuz obie ręce podniósł do góry i począł:
— Co waćpan najlepszego czynisz! Stałeś się anima damnata Kanclerza, największego nieprzyjaciela naszego Hetmana! Wiemy o waszmościnych sprawach... Słyszeliśmy, żeś na stronę Familii pomógł przeciągnąć Młodziejowskiego. Wszyscy o tém mówią, żeś ze zręcznością nadzwyczajną zadał nam cios najdotkliwszy...
Czy to się godzi!! Hetman zawsze całą rodzinę waszę kochał, rad był się nią opiekować, pomagać, a waćpan mu stajesz wrogiem nieubłaganym!!
Teodor słuchał zdziwiony, zmieszany; ale, że już był wprzód rozdraźniony, gwałtowne te wymówki jeszcze go mocniéj jakoś podburzyły.
— Kochany doktorze — odezwał się — nie mogę zrozumiéć tych wymówek. Jestem wolnym, względem Hetmana nie mam żadnych obowiązków, a ojciec mój i matka, którą kocham nad wszystko w świecie, nauczyła mnie, zaklęła, zobowiązała pod przysięgą, abym z Hetmanem nie miał nigdy żadnych stosunków... Wierzę tak słowu matki mojéj, iż najmocniéj przekonany jestem o słuszności jéj żalu do Hetmana. Musiał zasłużyć na jéj wstręt; nie mogła na lekko wpoić we mnie niechęci, wstrętu do niego...
To jedno, kochany doktorze. Czasu pobytu mojego u Księcia Kanclerza nauczyłem się téż innemi oczyma zapatrywać na potrzeby kraju i na ludzi. Nic w świecie nie może zmienić moich przekonań — jestem, byłem, będę przeciwko Hetmanowi; a jeśli ja, nikczemny i mały człeczek, zdać się komu potrafię za narzędzie przeciw niemu, bądź pewien, że z ochotą dam się użyć i służyć będę.
Doktor oniemiał; ręce, które trzymał rozpostarte, złożyły się nagle i załamały.
— Todziu! — zawołał — przerażasz mnie! więcéj ci powiedziéć nie mogę nad to, że twoja nienawiść jest — bezbożną — występną!!
Teodor ramionami ruszył.
— Nie rozumiem! — odparł zimno...
— Wierzysz przecie, że ja wam i sobie życzę dobrze? — zawołał Clement — że nie jestem kłamcą i człowiekiem fałszywym...? Ja ci powiadam pod słowem honoru, że twoja nienawiść jest — występną, niegodziwą!
— Według waszego sposobu widzenia — dokończył Teodor. — Kochany doktorze, gdybyś mi to powtórzył sto razy, nie przekonasz mnie; gdybyś poprzysiągł, nie zmienisz mnie; naostatek, nie jestem panem mojego uczucia, a to uczucie wstrętem jest i obrzydzeniem względem Hetmana. Nigdym go tak nie poznał dobrze, jak z kancellaryi Księcia. Próżny jest, dumny, nieudolny, słaby, — nie ma ani myśli jasnéj, ani woli silnéj... zdać mu w ręce losy Rzeczypospolitéj, jest to ją na stary nierząd i zgubę skazać... Nie jest to mąż stanu, jest to cień człowieka, który zdala wygląda jak posąg kamienny, a zblizka jest mgłą i nicością. — Daj mi z nim pokój!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.