Słuchając, Clement się pochwycił za głowę. — Dosyć-że! — zawołał — dosyć. — Jesteś uprzedzony, niesprawiedliwy, odurzony wpływem Familii; kiedyś może żałować będziesz, żeś się stał dobrowolnie jéj łupem...
— Łupem się nie stałem — odpowiedział chłodno Teodor — od rana już nie mam miejsca w kancellaryi Księcia Kanclerza. Sam mu podziękowałem...
Clement przyskoczył, jakby uszom swoim nie wierzył.
— A toż co znowu?? Z czegoż to poszło? Cóż myślisz robić?
Paklewski z dosyć zimną krwią opowiedział, nie tykając szczegółów, przygodę swą, iż posądzony o niedyskrecyą, nie mógł scierpiéć wymówek niesłusznych i podziękował.
Lice się rozjaśniło doktorowi.
— Nic szczęśliwszego dla ciebie stać się nie mogło! — zawołał, ściskając chłopca — na miłość Boga, teraz pozbądź się uprzedzeń, pozwól mi za siebie zrobić krok do Hetmana; zajmiesz przy nim stokroć świetniejsze stanowisko, niżeś się mógł u Kanclerza po dziesięciu latach poniewierania sobą spodziewać. — Starosta Brański coraz częściéj zapada na reumatyzmy i sciatykę, Bek nie zna kraju, potrzeba nam kogoś...
— Za nic w świecie ja tym kimś u Hetmana nie będę! — krzyknął Todzio — za nic!
— Ale ty ani pojmujesz, jaka się przyszłość może roztworzyć przed tobą: to szaleństwo, to samobójstwo! — wołał, rzucając się, Clement.
— W przeciwnym razie, oprócz własnego sumienia, ścigało-by mnie przekleństwo matki — przerwał Teodor.
Doktor z desperacyą uderzył o stół ręką i sparł się na dłoni; spojrzał z politowaniem i wymówką na Paklewskiego.
— Nie daj-że się przynajmniéj nazad wciągnąć Kanclerzowi; — począł wolniéj, ostygając — stój na stronie; nie mieszaj się do niczego. Wszyscy mówią, że masz niepospolite zdolności, że jesteś przebiegłym i zręcznym nad wiek... nie chcesz być u Hetmana, możemy ci dać miejsce u Podstolego Koronnego, albo u Wojewody Kijowskiego.
— Dziękuję — odparł Teodor — było-by to prawie toż samo, co służyć Hetmanowi; Kanclerzowi nie będę posługiwał, bom się z nim rozstał, ale sama uczciwość wymaga, abym do przeciwnego obozu nie przechodził, i nie uczynię tego.
— Masz upór matki! — krzyknął doktor.
— Bogdajbym miał wszystkie jéj przymioty, — ofuknął Paklewski, — zgadzam się na oddziedziczenie wszystkich jéj wad!! Ten upor jest tylko charakterem...
Widząc go nieco urażonym, Clement pośpieszył chłopca uścisnąć.
— Nie gniewaj-że się na mnie, bo na świecie pewnie lepszego przyjaciela nie masz i miéć nie będziesz. Pocóż te fochy? — Co myślisz teraz?..
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.