Doktor Clement zajmował w pałacu Hetmana parę pokoików, sienią tylko przedzielonych od sypialni Branickiego, który chciał go miéć pod bokiem na zawołanie. Jak prawie wszyscy, co żyli i życia używali niepomiernie, Hetman, starzejąc, a chcąc się na pozór krzepkim utrzymać, miał ciągłe obawy choroby i najlżejsze symptomata cierpienia wydawały mu się groźnemi. Jeżeli w nocy nie mógł usnąć, a po dniu znużenia i walki czuł się bezsilnym, natychmiast wzywano Clement’a, aby sztuką swą przywrócił straconą krzepkość i rzeźwość. W tych latach, jakie Hetman liczył, było to nadzwyczaj trudném, chociaż samo życie, bezczynne a niezmiernie ruchliwe, zmuszające do nieustannego czuwania, kręcenia się, odegrywania w oczach ludzi jakiéj roli, usposabiało do przemagania starości, nie dając zasiedziéć się, zakrzepnąć.
Narady z doktorem Clement’em odbywały się zazwyczaj z rana, niekiedy wieczorami, gdy dzień się już skończył, Bek i Starzeński odeszli, a Branicki miał się kłaść do łóżka.
Życie w Warszawie było prawie takie, jak w Białymstoku; tryb jego zmieniał się mało na pozór, ale tu targano w różne strony więcéj Branickim, niepokojono go częściéj, posługiwano się nim, wyzywano co chwila. Rezydent francuzki, posłannicy z Drezna sekretni, emissaryusze Wojewody Kijowskiego, Podstolego koronnego, Prymasa, mnodzy zausznicy i klienci niepokoili go przez dzień cały. Najgorliwsi wpadali z niedorzecznemi nowinami niemal co godzina, a choć Branicki był z tém ostrzelany i temperament miał dosyć już ochłodzony, w tym wrzątku nie mógł wytrwać, nie doświadczając wrażeń, na siódmy krzyżyk za silnych.
W towarzystwie zawsze nadzwyczaj baczny na to, aby wielką powagę zachować i krew zimną, Branicki często, wytrwawszy z uśmiechem na ustach do północy, przychodził do łóżka rozstrojony, znękany, nie do poznania, zesłabły nagle. W chwili, gdy ustawała konieczność reprezentacyi i pokazywania się, siły się wyczerpywały.
Odprawiano naówczas Starzeńskiego, który nękał wymaganiami Hetmana i pokoju mu nie dawał, a wzywano doktora Clement’a. Ten administrował krople uspokajające, przynosił napoje chłodzące, otulał, ogrzewał i w starcu życie wyczerpane rozbudzał...
I tego dnia wieczorem, po widzeniu się z Todziem, Clement czekał na dzwonek, aby przejść do sypialni swego pacyenta, a gdy ten się dał słyszéć, pobiegł co prędzéj do łóżka. Hetman już rozebrany leżał w niém z głową związaną, a służący szkandelą łóżko około nóg wygrzewał.
Zwykle znajdował Clement Hetmana wycieńczonego i bezsilnego; dnia tego znalazł go rozdrażnionym i z lekką gorączką. Dzień był ciężki, wiele wrażeń niemiłych podziałało na starca, których pokonać nie mógł.
Spotkanie się z Wojewodą Ruskim i Księciem Kanclerzem, na Radzie u Prymasa, szczególniéj dotknęło Hetmana. Czartoryscy oba zaledwie go przywitali, stawili się jak obcy, okazali publicznie pewny rodzaj grzecznego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.