lekceważenia. Parę razy Kanclerz, zamiast odpowiedziéć na pytanie rzucone, począł wzgardliwie mówić o czém inném.
Co gorzéj, Prymas, zawsze niby wielce Hetmanowi przychylny, zaczynał mu się opierać, wstrzymywał go, okazywał zmianę w obejściu się, mniéj może znaczną, niż w opiniach swoich. Z wielkiemi względy dla Familii, prawie ją swą grzecznością faworyzował.
Gniewała téż Hetmana śmiałość niepraktykowana Młodziejowskiego, który żwawo bardzo, ile razy Łubieński się zawahał, zamilkł, — zabierał głos w jego imieniu, i zawsze był przez niego popartym.
Stary Prymas głowę skłaniał i uznawał go wiernym myśli swéj tłómaczem.
Nie było dotąd właściwie o co się urażać, do czego przywiązać, lecz w powietrzu — czuł Hetman usposobienie nie dosyć sobie przyjazne, — miał przeczucie jakiegoś zwrotu, który się gotował.
Oprócz tych drażniących pobudek złego humoru — jedna, a może najważniejsza ze wszystkich, jątrzyła starca. Na stanowisku swojém, Wielkiego Hetmana, — i jako szwagier Stolnika Litewskiego, którego jawnie na tron prowadziła Familia z pomocą Imperatorowéj, miał prawo Branicki domagać się od niego choćby tylko pewnéj formy, grzeczności światowéj, pierwszych odwiedzin, dania jakiegoś znaku życia.
Z porady Familii i z własnéj jakiéjś dumy, a obrazy osobistéj, Stolnik Litewski, żyjący tu otwartym domem, dający bale, skupiający u siebie najświetniejsze towarzystwo, mijający się co dzień w ulicach ze szwagrem, nie chciał być u niego i okazywał mu jawnie wyzywające lekceważenie.
Pani Hetmanowa płakała nad tém rzewnemi łzami.
Drugi brat, pan Generał (Podkomorzy Koronny), nie przestąpił progu Hetmana. Znając Stolnika Litewskiego, nie podobna mu było przypisać tak bezwzględnego postępowania; z charakteru bowiem był łagodny i, jeśli nie zawsze szczery, — najczęściéj aż do zbytku słodki i uprzejmy nawet dla nieprzyjaciół. Widział więc w tém Branicki dowód zajadłości Familii przeciwko sobie, mściwości Kanclerza i Wojewody! Nie mogli mu przebaczyć tego, że się na nim zawiedli, i że on omyłkę ich jawną uczynił...
Znalazł więc Clement Hetmana niespokojnym, podrażnionym i prawie jeszcze gniewnym. Gniew ten, hamowany przez dzień cały, dopiéro teraz z piersi jego się dobywał. Nawykły do rozpoznawania skutków każdego dnia po symptomatach, jakie się wieczorem objawiały, Clement postrzegł od razu, iż Branicki wiele ucierpiéć musiał...
— Dla Waszéj Excellencyi, — rzekł — biorąc go za rękę, w któréj puls bił niespokojnie, — to są dnie nadzwyczaj utrudzające.
— Prawdziwe męczarnie — dodał leżący — a końca ani widać!
To mówiąc, westchnął.
— Wiele bo rzeczy — odezwał się doktor spokojnie, usiłując własną krwią zimną oddziałać na pacyenta — wiele rzeczy należy zdać na ludzi, nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.