brać wszystkiego na siebie, i — wedle doskonałéj formuły moralnéj, wielkie sprawy za małe uważać, a małe za nic.
— Doskonała formuła, gdyby była możliwą w wykonaniu — dodał Hetman. — Jest to, jakbyście choremu powiedzieli, żeby gorączki nie miał.
Uśmiechnął się ironicznie.
Po krótkiéj urywanéj rozmowie o stanie zdrowia, Hetman pochylił się do doktora.
— Miałem zręczność — rzekł — sprawdzić dziś, co powiadano o Młodziejowskim. Przewrotny człek już się zaczyna zawracać, a niéma wątpliwości, iż Prymasa pociągnie za sobą. Starzec już swemi oczyma nie widzi i nie słyszy, tylko przez jego uszy... Na domiar przykrości, muszę jeszcze myśléć, że syn Beaty, si fabula vera, przyłożył się do sprawienia mi téj niespodzianki.
Lecz — to bajka! to być nie może.
— Niestety — odezwał się doktor — mam bardzo ważne powody do mniemania, że to istotnie jest prawdą. Chłopak nadzwyczaj szczęśliwie obdarzony (i, nie dziw!! — dodał doktor z uśmiechem), w szkole Kanclerza rozwinął się bujno! Widziałem się z nim dzisiaj, mówiłem z nim... Matka go złemi bardzo dla nas uczuciami natchnęła...
Nim Hetman przerwał, do czego miał ochotę, Clement prędko dorzucił:
— Szczęściem — wiem to z własnych ust jego — poróżnił się z Kanclerzem, a harde chłopię, nie mogąc znieść jego grubijaństwa, za służbę mu podziękowało.
Branicki, którego głowa spoczywała na poduszkach, podniósł się nagle i za rękę chwycił doktora, żywo i niecierpliwie wołając:
— Możeż to być? A! to-by było bardzo szczęśliwie!
— Że tak jest, niéma najmniejszéj wątpliwości — rzekł doktor — lecz dla nas się to na nic nie zdało... Miałem z nim rozmowę; doprowadził mnie do ostatniéj niecierpliwości; nie chcę, abyś się Wasza Excellencya łudził, — dysze nienawiścią!!
— A! to niegodziwém jest z jéj strony — przerwał Hetman. — Okrutniéj się nade mną pomścić nie mogła! Ty, dla którego ja nie mam tajemnic, kochany Clement, ty wiesz, że to moje dziecię jedyne, — że w nim jednym płynie krew moja... W synu mam więc nieprzebłaganego wroga!!
To mówiąc, padł na poduszki i oczy zakrył ręką Hetman. Clement drugą dłoń jego ujął z lekka.
— Proszę, proszę bardzo uspokoić się i nie truć temi myślami. Z téj drogi, na którą wszedł biedny chłopak, może go zwolna sprowadzić potrafimy... Raz oderwany od Familii, z ich szpon wyszedłszy całym, zmieni się... ja ufam... Będziemy się o to starali.
— Jak? — spytał Branicki.
— Środków dostarczą nam okoliczności, tak się spodziewam — mówił
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.