Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nie mów przed moją żoną — rzekł tajemniczo — po co się ma wcześnie martwić i trwożyć. Będzie i tak dosyć miała biedy potém. Już ja wiem, ty mi nic limonadką nie pomożesz, ani żadne leki! Bóg chyba by jeden — ale wola Jego święta. Fiat voluntas tua! — dodał słabnącym głosem.
— Łowczyc bo — odparł doktor — masz niepotrzebne imaginacye. Niéma jeszcze nic! niéma nic!
— Co ty mi mówisz! ale! — rzekł chory poruszając się — ja to lepiéj czuję niż ty, mój poczciwy kochany konsyliarzu! Darmo! już ze mnie nic nie będzie; dojrzałem do trumny.
— Nie trzeba sobie głowy nabijać takiemi myślami! — szepnął doktor — po co to?!
— Myślisz, że ja się trwożę? — odrzekł Łowczyc — wcale nie! kobieciska mi żal, o nią się troszczę; jak palec sama na świecie; syn wprawdzie dorosły, ale niedoświadczony... jak ona sobie rady da! Mój Boże!
Westchnął ciężko.
— Sobie, jak sobie; ale Todzio teraz najwięcéj potrzebuje opieki... pod wąsem...
Usłyszawszy otwierające się drzwi i szelest sukni, nie dokończył chory, zmienił ton i dodał:
— Ja-bym się wolał kwasu ogórkowego napić, niż téj waszéj limonady.
Doktor Clement ruszył ramionami, i mimowolnie się rozśmiał.
— Nie byłby szlachcic polski! — zamruczał, idąc do szklanki, w któréj miał napój przygotować dla chorego.
W czasie gdy lekarz odchodził, kobieta przysunęła się do łóżka, poprawiła opadłe poduszki i zlekka uniosłszy głowę chorego, położyła ją wygodniéj. Łza zakręciła się w oczach Łowczyca, chwycił białą jéj rękę i namiętnie ją do ust przycisnął.
Kobiecie się téż łzy w oczach kręciły; nie chcąc ich pokazać, odeszła do okna. Dr. Clement, przyprawiwszy i skosztowawszy, niósł limonadę i podał ją choremu, któremu, że ręce drżały, sam do ust szklankę nachylił, nie dając jéj pić raptownie.
— Niech sobie teraz Łowczyc spocznie; — odezwał się — ja pani o kawę poproszę, a potém zobaczymy, czy na noc jeszcze jakie lekarstwo wypadnie przyrządzić.
Chory w istocie, jakby już tym małym wysiłkiem był znużony, oczy zamykał, a usta mu się jakby od połkniętego płaczu ścisnęły. Łowczycowa, od okna odstąpiwszy, wyprowadziła zadumanego doktora naprzeciw do bawialni.
Pokój ten nizki, dosyć obszerny, z oknami od dziedzińca, wyglądał dziwacznie: zaniedbany był, zastawiony sprzętem prostym i zużytym; wśród niego gdzie niegdzie, jakby resztki lepszéj przeszłości, stały w mroku i po kątach wytworne meble, drogie cacka pyłem okryte. Jak widok Łowczycowéj obok jéj męża rodził myśl sprzężenia dwóch istot, do różnych sfer należących, a losem