na dni kilka, popas czasem trwał dwie doby: nic na to pomódz nie mogło, bo, gdy dokuczano posłańcami, Książę ich poił, baraszkował z nimi, a gwałtu sobie zadawać nie pozwalał.
Oczekiwano go na Boże Narodzenie w Białymstoku, wiedząc zawczasu, iż szczęście będzie, jeżeli na Trzy Króle się stawi.
O tém wszystkiém, co się działo około Hetmana Branickiego, z nim, w otoczeniu jego, wśród przyjaciół mniemanych i pozornych w Wołczynie i Warszawie, tak doskonale uwiadomioną była Familia, iż każdy niemal szept tutejszy echem się ogromném powtarzał u niéj.
Miano oko na każdy obrót, nie tak Branickiego, którego apatyą i wahanie się znano, jak raczéj na jego pomocników — nie, żeby się obawiano skutku rzeczywistego ich zabiegów, lecz, że one zawsze trochę bruździły i mieszały roboty Familii. Najczęściéj, nim się tam wzięto do wykonania tego, co wypadło z rady, już Wołczyn drogę przekopał i parkany na niéj postawił.
Przyszło do tego, że Hetma, widząc swe najtajniejsze myśli zdradzanemi ciągle, posądzał żonę, lękał się Mokronoskiego, taić się musiał we własnym domu, nie śmiąc okazać nawet téj niewiary.
Starzeński, zły, opryskliwy, skwaszony chorobą, jątrzył przeciwko Mokronoskiemu, obwiniał Beka, a Bek nawzajem dawał do zrozumienia, iż Starosta Brański akkomodacye lubił i na prezenciki nie był obojętnym.
Zawczasu przed Bożem Narodzeniem Książę Kanclerz wiedział, iż w Białymstoku zjazd się gotuje; uśmiechnął się na to.
Paklewski, który, jakeśmy widzieli, nad spodziewanie na służbę powrócił i nie poczuł w niczém, aby niedoręczony list pamiętano, rósł ciągle w łaskach Księcia. Wprawdzie nie wyrażały się one czém inném, jeno nawałem pracy, bo do podarków i gratyfikacyi Książę skorym nie był; lecz w konsyderacyi u ludzi zyskiwał pan Teodor i to dlań było wskazówką, iż Książę go cenił. Wyzimirski zmienił względem niego swą taktykę: z szydercy stał się powolnym pochlebcą i usiłował zatrzéć wrażenie pierwszych swych występów przeciw Paklewskiemu.
Jakoś około Bożego Narodzenia, Kanclerz, jednego ranku, odbierając listy od Teodora, w przeddzień mu do skoncypowania dane, po przeczytaniu ich, nie okazując ani ukontentowania, ni animadwersyi, podumawszy, rzekł do niego:
— Słyszę, acan masz familią?
— Tak jest, mości Książę — rzekł Paklewski — matkę mam żyjącą.
— A rodzeństwo?
— Nie dał mi go Bóg!
— W których-że stronach mieszka jéjmość? — zapytał Książę, jak gdyby nie był tego świadomym.
— Około Białegostoku.
— Doprawdy!...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.