Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

nazad cisnęli. Nie było wątpliwości, że Wasilków zajmował dwór jakiegoś potentata, z wielką ostentacyą ciągnącego, jak się domyślał Teodor, na Nowy Rok do Białegostoku.
Ponieważ woźnica, onieśmielony, schroniwszy się pod ścianę pustéj szopki od zawiei, sam noclegu szukać nie miał odwagi i zdawał się zrezygnowanym prędzéj na śniegu odpoczywać, niż próbować dostania się do jednéj z karczem tak huczno obsadzonych; Teodor musiał sam wysiąść i szczęścia szukać. Przypasał tylko szablę na wszelki wypadek, a pistolet miał na sznurku w drodze, więc ten opatrzył, czy nie zamókł.
Rozkazawszy się nie ruszać woźnicy i sanek pilnować, sam, zwolna, rozpatrując się zdala po domach, począł szukać Teodor takiéj gospody, do któréj-by mu łatwiéj się było docisnąć. Wybór był trudny... wszędzie wrzało, kipiało, szumiało i kręciło się pijanych co nie miara... O mroku nie mógł go nikt poznać w téj ciżbie, czy do niéj należał, czy był obcym: z tego korzystając, Paklewski podsuwał się coraz bliżéj ku domowstwom, nie mogąc jeszcze zrozumiéć, kto tu w Wasilkowie spokojnym tak gospodarował.
Do jednéj z karczem zbliżywszy się, gdzie tłum mu się wydał z pokaźniejszych złożony ludzi, z wielkiém zdziwieniem swém Teodor ujrzał znajomego, jak mu się zdało, sługę Starościny, którego widywał w Warszawie. Przyparty on był do płotu, odepchnięty i tak wystraszony, że myślał, kołków się chwytając, sadzić już na drugą jego stronę.
— A ty tu co robisz, Szczepanie? — zawołał do niego, wstrzymując już uchodzącego.
Nie dowierzając uszom swym, sługa pochylił się, aby dojrzéć, kto nań woła, i uradowany wielce, poznawszy Teodora, stłumionym głosem pośpiesznie zaczął mówić do niego: — Opatrzność tu was przyniosła. Starościna, Generałowa i panna zaparły się w izbie; ani obronić ich od napaści!
— Od czyjéj? od jakiéj? — zapytał Teodor.
— A toż od pana Wojewody Wileńskiego, od Radziwiłła — począł sługa. — Toć-to wszyscy jego ludzie i dwór drugi dzien już tu hecę wyprawują. Licho nam nadało na popas zajechać! Jak nas tu obległ Książę, tak nie puszcza...
— Cóż u licha! — zawrzał Paklewski — nie może to być!
— Jak nie może być! Starościna i Generałowa, wiedząc co on dokazuje, gdy sobie podchmieli, nie chcą go puścić, a on poprzysiągł, że musi się widziéć z niemi!! Już pół dnia karczmę oblega; nas kilku jest i rady sobie nie damy....
— A jam téż jeden! — zawołał Teodor — i moja odsiecz nie nawiele się wam przyda. Wojewoda, gdy w czubie ma, na nikogo nie zważa i nic nie poszanuje: trzeba, żeby kto biegł o sukkurs do Białegostoku, a ja się przecisnę do środka, i stanę na straży około kobiet, broniąc ich, dopóki posiłki nie przyjdą. Powiedz mi tylko: jak tu się dostać do karczmy? którędyż ty się wydobyłeś z niéj?