— A! Białystok, Białystok nas nie poratuje — odparła Generałowa, — owszem, radzi tam będą gdy nam się krzywda stanie.
— Nie może to być! — odparł Teodor. Starościna, która jęczała ciągle, oczy zakrywszy chustką, posłyszawszy głos obcy i poznawszy w nim może wybawiciela, naprzód ostrożnie rożek zasłony odchyliła; potém, bojaźliwemi rzuciwszy oczyma po izbie, gdy spostrzegła stojącego Paklewskiego, nagle odrzuciła chustkę i z krzykiem ku niemu się zerwała. Chwiejąc się na nogach, podbiegła do niego, chwytając go za ręce i wołając: — Ratuj! ratuj!
Strój jéj i twarz, którą przestrach zmienił okropnie, tak biedaczkę śmieszną czyniły, że Lola, mimo przelęknienia, nie mogła się wstrzymać od stłumionego śmiechu.
— Niech się pani Starościna nie lęka — odezwał się Paklewski, — wszystko to skończy się na hałasie. W przypadku napaści stanę u drzwi i będę bronić do upadłego. Szczepan pojechał do Białegostoku!
Pomimo tych zapewnień, kobiety, z wyjątkiem Loli, za każdym wrzawy wybuchem w sieni, łamały ręce i wydawały krzyki przerażające, które Wojewodę zdawały się bawić, bo po nich coraz hałaśliwiéj on i jego akolyci śpiewali i akklamowali. Ponieważ razy parę już we drzwi uderzono i zdawało się, jakby je chciano wysadzać, Paklewski poskoczył ku nim, pistolet, który miał na sobie, wziął w rękę, szabli dobył i stanął na straży. Kobiety uskoczyły w drugi kąt izby. Najśmielsza, Lola, stała na przedzie, w postawie rycerskiéj, z nożem kuchennym.
I śmiesznie jéj z tém, i pięknie było. Włoski wszystkie odrzuciła na tył głowy, którą podniosła dumnie, sukienkę szeroką i fałdzistą upięła sobie po bokach, tak, że odstawała szeroko, rękawy z pięknych rączek zatoczyła i — choć drżała — lecz nóż podnosiła do góry i wywijała nim tak, iż straszno było, aby się sama nie pokaleczyła.
Gdy w izbie nieco ucichło, wśród gwaru w sieni, wyraźniéj niektóre głosy usłyszéć było można.
— Consilium wojenne — wołał jeden tubalnym, ale ochrypłym głosem, — pluralitate vocum postanowiło zatém, dawszy oblężonym fryszt do namysłu, gdyby dobrowolnie się nie submittowali i bram nie otworzyli, zdając się na łaskę i niełaskę — przypuścić szturm, drzwi wyłamać, a ludności grodu nie przepuścić — w pień wyciąć! — Śmiech się dał słyszéć.
— E! tu żartów niéma, Panie Kochanku! Księciu Wojewodzie Wileńskiemu jedna podwika generalska uczyniła affront; repressalia muszą być bez miłosierdzia...
Kommenderowanym jest generał Fryczyński, aby raz ostatni nieprzyjaciela wezwał do pokory...
Zapukano do przwi — Paklewski się do nich zbliżył.
— Kto tam?
— Armia Księcia Wojewody! — zawołano...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.