— Nie może to być — począł na cały głos Teodor — Książę Wojewoda jest pan z panów, rozumny i poważny, który z niewiastami w podróży będącemi wojny nie prowadzi. Bronię honoru domu Radziwiłłowskiego; idźcie precz, samozwańcy!!
Cisza się stała za drzwiami, jak mak siał.
— Co ten tam gada, Panie Kochanku? hę?
Zaszeleściało coś u drzwi — Powtórz, coś to powiedział?
Paklewski zwolna słowo w słowo powtórzył, co wprzódy mówił.
Zapanowało głuche milczenie.
— Któż to daje taki respons, Panie Kochanku?
— Dworzanin rękodajny pani Starościny... — rzekł Paklewski.
— Nie głupi człek, Panie Kochanku — słowo daję, nie głupi...
Po cichu szeptać coś zaczęto; potém słychać było:
— Delegujemy JMP. Borzęckiego, Podskarbiego, aby uczynił deprekacyą, wyjaśnił żądania i starał się o zawarcie traktatu...
Zapukano do drzwi.
— Kto tam?
— Parlamentarz Księcia Wojewody, — odezwał się głos nowy.
— Spisz-że się Borzęcki, Panie Kochanku, i nie powiedz głupstwa na mój rachunek — rzekł Książę. — Ja tego, gdy zechcę, i bez plenipotenta dokażę.
No — mów, a ze swadą.
— Jest tam kto? — odezwał się delegowany Borzęcki.
— Adsum — rzekł Paklewski.
— Książę Wojewoda, bez żadnych intencyi złych, sine fraude et dolo, domaga się od pani Generałowéj tylko admissyi, aby mógł zdrowie jéj wypić i za trochę żwawy żart ją w rączkę pocałować!
— Jeśli Radziwiłłowskiém słowem ręczy za to, iż przestraszonych i chorych niewiast na żaden sposób opprymować nie będzie — odparł Paklewski — zgoda!
Kobiety krzyknęły, opponując się, ale Teodor dał im znak — i zamilkły.
— Chcemy miéć słowo Radziwiłłowskie... — powtórzył Teodor...
— Ale to jurysta jakiś, Panie Kochanku! gotów żądać juramentu...
Zbliżył się do drzwi szelest, sapanie, brzęk i ogromnym głosem ozwało się:
— Słowo Radziwiłłowskie!
Na to hasło, widać już przygotowanych, padło jakich może ze trzydzieści strzałów na wiwat.
Paklewski, z szablą dobytą i pistoletem w ręce, odryglował i otworzył drzwi, i dopełniwszy tego, stanął na straży.
Chwilka upłynęła, nim się Książę, w kontuszu karmazynowym i delii z sobolami na ramionach, z czapką na uchu, z kielichem ogromnym w ręce jednéj, z drugą na szabli, ukazał, przestępując próg zamaszyście i uroczyście.
Kilka kroków podszedłszy, stanął, czapkę zdjął, ukłonił się kobietom (Lola
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.