nóż tymczasem za siebie schowała, ale go nie porzuciła), potém obejrzał się ku orszakowi, który powoli wchodził za nim. Wszyscy szli z głowami odkrytemi, twarze rozgorzałe, czerwone, kielichy w rękach, czapki na rękojeściach od szabel, z powagą wielką, a urwisowskiemi wejrzeniami.
Książę podniósł kielich do góry.
— Pani Generałowéj zdrowie! — huknął. — Trąby niech się ozwą!!
Nie było trąb, ale za progiem z dziesiątek hajduków zatrąbiło w kułaki, tak okrutnie, że Starościna krzyknęła: — Umieram!
Wojewoda, nic na to nie zważając, kielich przyłożył do paznogcia, odwrócił się i krzyknął. — Wina! Nie może się stać krzywda Starościnie, ani pączkowi różanemu...
Lola, słysząc to, zrobiła minkę gniewliwą. Dwóch chłopaków podbiegło z gąsiorami i poczęli nalewać.
Wojewoda stał i z oczu nie spuszczał Paklewskiego.
— Iterum, iterumque zdrowie pani Starościny... Trąby i bębny!!
Znowu tedy gęby zatrąbiły, a kułaki na deskach straszliwe zrobiły larum; Starościna wydała cieniusieńki głos, jakby dogorywała.
Z wielką powagą Książę kielich przechylił i zwrócił go w bok, aby mu nowy nalano. Patrzał a patrzał na Paklewskiego, który téż, nieulękniony wcale, nie unikał spotkania z jego wzrokiem.
— Zdrowie pączka różanego, panny Generałówny! niech na wzór macierzyński rozkwita, et caetera.
— Et caetera! — huknęła gromada za Księciem, ze śmiechem.
Generałowa zarumieniła się gniewem.
— Proszę o ławę, abym siadł, i spoczął, i konwersacyi z temi paniami użył — odezwał się Książę. — Tandem, ponieważ przez drzwi otwarte Boreasz ciągnie na róże i pączki, proszę zamknąć. JMPanowie Fryczyński, Borzęcki i Paszkowski zostaną u boku mego... — Spełnił się natychmiast rozkaz Księcia, który, kielich obok siebie na ławie postawiwszy, choć widział przestrach kobiet, wciąż jeszcze niemogących się uspokoić — postanowił je, jak się zdawało, umęczyć trochę.
— Pani Generałowa dobrodziéjka — odezwał się Książę — z Chin powraca, czy téż z państwa Marokańskiego, Panie Kochanku?
Nie było odpowiedzi.
— Bardzo-bym obligował o replikę, — ciągnął daléj Książę.
— Ale cóż to za pytanie? — ośmieliła się przebąknąć Generałowa.
— Widzisz asińdźka, Panie Kochanku, — mówił Wojewoda, — na pozór niedorzeczne, a w istocie rozumne.
Bo gdybyś asińdźka wracała ze Smorgoń, albo z Pacanowa chociażby, wiedziałabyś aktualnie, że Wojewoda Wileński ma kilka tysięcy wojska, i bramy-byś mu przed nosem nie zamykała.
Ale to się tak mówi, discursive, bez urazy, Panie Kochanku!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.