Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja także za młodu bardzo lubiłem podróżować, Panie Kochanku: świadkiem, ot choćby Generał Fryczyński.
Ten skłonił się tylko.
— Raz tedy, gdyśmy, przepłynąwszy ocean na żółwiéj skorupie, za żagiel mając fartuch pierwszéj mojéj żony, który zawsze przy sobie nosiłem, a który nas czasu ciszy na morzu salwował, Panie Kochanku, mając tę własność, że się poruszał i wiatr wywoływał...
Tu zatrzymał się Książę i, zwracając do Borzęckiego, zapytał:
— Na czém stanąłem — Panie Kochanku?
— Na fartuszku Księżnéj JMości, — odparł Borzęcki.
— Nieprawda, jako żywo, Panie Kochanku, na żółwiéj skorupie, — odparł Książę, — acan pamięci nie masz...
Skłonił się Borzęcki.
— Tedy, gdyśmy ocean przepłynęli szczęśliwie, zamiast wiosła robiąc warzęchą, którą zawsze konserwowałem od czasu, gdym za kuchtę służył, Panie Kochanku...
Kobiety, słuchając, patrzały na siebie i ramionami ruszały, a Lola, upuściwszy nóż, musiała sobie usta zatulić, aby się nie rozśmiać. Nóż, padając na podłogę, brzęknął, a Książę się obejrzał:
— Cóż to, Panie Kochanku? Broń jakaś? któraż-to z pań była tak uzbrojona?
— Ja! — odparła Lola, występując trochę i nóż podnosząc.
— Na rany Pańskie! Panie Kochanku, chciałaś mnie zarznąć, jak kapłona! czy jak Judyta Holofernesa. A to pięknie!!
Lola uśmiechnęła się.
— Heroina, Panie Kochanku! — zawołał Radziwiłł — godzi się wypić jéj zdrowie i to z trzewika!! Héj!
Skoczył pan Borzęcki.
— Z trzewika, Panie Kochanku...
Lola chciała uciekać; ciężki i nieobrotny Wojewoda rzucił się ku niéj: krzyknęła — a tuż w obronie stanął z szablą i pistoletem Paklewski.
— Mości Książę! Słowo Radziwiłłowskie! — zawołał.
— Trzewikowi go nie dawałem — Panie Kochanku! Że para chodaczków przepadnie, nie wielka strata, a honor, kiedy ja, Panie Kochanku, tam usta przyłożę, gdzie jéjmościanki pięta leżała!! Zatém o trzewik proszę, lub, Panie Kochanku — wojna! wojna...
Lola, która się schowała za matkę, bardzo rezolutnie sięgnęła ręką po trzewik na korku i śmiało podała...
Starościna krzyknęła, widząc to. Książę w dwa grube palce ujął pieścidełko, jeszcze ciepłe od małéj nóżki, która w niém spoczywała. Podniósł do góry, szukając światła, aby mu się przypatrzyć — i cmoknął. Śliczneż-bo to było cacko, z niebieskiego atłasu, kanarkową obwiedzione wstążeczką i całe