jedwabiami szyte w drobniuchne kwiatki, które u maleńkiéj nóżki pokorną służbę pełnić się zdawały!
— Ale to naparstek, Panie Kochanku, — zawołał Książę, — żebyś asińdźka zobaczyła trzewik siostry mojéj, panny Teofili!! Tym-to się jest czém napić... a to! żart! Panie Kochanku!!
Rumieniła się Lola, Generałowa uśmiechała; nawet Starościna zrobiła minkę, która się dawała tém tłómaczyć, że i jéj nóżka może większą nie była.
Nadbiegł hajduk z gąsiorem, i wedle zwyczaju w trzewik chciał wstawić kieliszek, ale Książę nie dopuścił.
— Nie, Panie Kochanku — ex originali; ja wypiję z trzewika. — Léj...
Śmiejąc się, hajduk ledwie począł nalewać, gdy już wino płynęło na posadzkę, a Książę do ust poniósł trzewiczek, wypił, i mokrą pamiątkę skrzętnie schował za kontusz...
Dopiéro potém kazał kielich podać i poprawił z niego. Kobiety myślały, że wyjdzie przecie i da im spocząć, lecz on siadł na ławie.
— Na czémżeśmy stanęli? — zapytał Borzęckiego.
Ten ramionami ruszył, — a Książę głową potrząsł.
— Pani Generałowa, — rzekł — pewnie do Warszawy na Senatus Consilium?
— Jeszcześmy go nie złożyły, — odparła obrażona pani, — ale gdy do tego przyjdzie, kto wié, czy ono się niektórym męzkim Senatorom podoba?
— Hm! — rzekł Radziwiłł. — Ja się okrutnie kobiet boję. Jedna już nam tu gospodarzyć zaczyna; a no, może się nie damy, Panie Kochanku! byleście jéjmoście jéj w sukurs nie przyszły...
W Warszawie, obliguję, niech tam pani Radziwiłła broni, aby się nań nie gniewano, Panie Kochanku: człek dobry z kościami — ja go od dzieciństwa znam, tylko nie lubi, aby mu kto w kaszę dmuchał...
Raz byłem w tym wypadku...
Rozpoczynał Książę opowiadanie wyraźnie tylko dla tego, aby kobiety męczyć, gdy Pszczołkowski, niemy błazen Księcia, osobliwa, a śmieszna figura, z głową ogromnie wygoloną, twarzą bladą i nalaną, bez wąsów, zawsze w konwulsyjnych ruchach, wpadł do izby...
Nie mówił on, tylko ruchami, na których Książę się rozumiał doskonale, zabawiał, albo niby coś rozpowiadał mimiką. Wszedł, ukazując po-za siebie i robiąc minę dumną, pod boki się biorąc, potém ku Księciu wyciągając palce i znowu za drzwi...
— Co to jemu jest? — spytał Książę — zdaje mi się, że chyba ktoś przyjechał. Może Kaszyc, który miał za mną nadążyć, albo ksiądz Kuczyński!
Borzęcki wybiegł za drzwi i, ledwie wychyliwszy głowę za nie, — zawołał:
— Pułkownik Węgierski z Białegostoku.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.