— Mów-że mi pan — rzekła, nalegając — chcę wiedziéć, co się stało?
— Nic nowego — odpowiedział Teodor — to, co mi towarzyszyło od dzieciństwa, ucisnęło teraz mocniéj. Mówić nie mam co: jestem biednym człowiekiem, z którego żartować się nie godzi.
Szybko wyciągnęła mu rękę Lola, oglądając się na ciotkę, aby tego ruchu nie dojrzała.
— Umiem i ja — nie być wesołą! — rzekła cicho. Wierz mi pan, — że — że — gdybym go mogła pocieszyć!! a! jak-by mi to było miłém, a! jakże-bym była szczęśliwą!!
Teodor spojrzał jéj w oczy; spuściła wzrok.
— Mogłabyś mnie pani bardzo pocieszyć, alem ja nie godzien tego!
— O! — odezwało się dziewczę — powiedz pan, co mam uczynić!
— Sprzyjać mi trochę, choć zdaleka — rzekł Paklewski. — Zdaleka ja zawsze stać muszę, zbliżyć mi się nie będzie wolno, lecz —
Przycisnął rękę do piersi i zamilkł. Zarumieniło się dziewczę.
— Wierz-że mi pan, iż ja sprzyjam mu bardzo, a jestem taką upartą, że, co raz uczuło serce, to zostanie w niém na wieki!
Rzuciwszy to pełne znaczenia słówko, poparte jeszcze więcéj znaczącém spojrzeniem, Lola zakręciła się i uciekła...
Nazajutrz rano ustała wprawdzie zawieja, ale mróz okrutny; i choć drogi były zasypane, landara Starościny ruszyła w dalszą drogę, a sanki ubogie Teodora ku Borkowi kopały się przez śniegi powoli....
Gdy krzyk służącéj wywiódł z sypialni przestraszoną Łowczycową, ta, w progu stanąwszy i zobaczywszy przed sobą syna, musiała się chwycić za usza drzwi, aby nie paść ze wzruszenia.
Nie miał czasu listem jéj o swém przybyciu zawiadomić Paklewski; przyjazd więc ten, któremu rada była stęskniona matka, razem przeraził ją przeczuciem jakiémś. — Lękała się, aby stosunki, na których przyszłość jego budowała, nie były zerwane...
Ściskała go długo, nie mogąc, nie śmiąc przemówić i spytać; oczyma badała go. Teodor nie odgadł myśli jéj, ale twarz, choć smutniejsza, niż dawniéj, nie miała wyrazu groźnego...
— Mów — odezwała się z trwogą — odprawiono cię?
— Nie — odparł Teodor, — pozwolono mi przybyć, aby ciebie odwiedzić.
— Książę?
— Jest dla mnie tak łaskaw, jak tylko być może...
— Mówisz prawdę? — spytała.
— Całą — nie taję nic...
Odetchnęła Łowczycowa.
Syn teraz, obejrzawszy się, miał się czém zasmucić. Znalazł matkę zmienioną dziwnie, zestarzałą straszliwie, wycieńczoną życiem modlitw i postów, tęsknotą i wspomnieniami, pochyloną, wybladłą. Nawet ta duma i do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.