czego brakło, to pan sam był i widział, chyba ptasiego mleka, wszystkiego w bród. Ino te posty, za które go i kanonik strofował, a potém te impety...
Tu stary Oszmianiec westchnął:
— Zmarło mu się!
Teodor stał, patrzał, lecz ani ciekawości, ni smutku nie okazywał.
— Ja tu mam list do panny Beaty — to jest, ja nie wiem jak teraz godność jéj — Łowczycowéj Paklewskiéj? wszak tak! — dodał stary.
— Tak — odpowiedział Todzio — ale bardzo waćpan uczyniłeś dobrze, iż go wprost jéj nie oddałeś; matka moja chora jest, a choć ojca od bardzo dawna nie widziała, niepodobna, aby ta wiadomość nie zrobiła na niéj wrażenia...
Bądź co bądź......
— Bo-to, proszę — przerwał szlachcic — gadali, gadali, jakoby się on rodzonéj córki zaparł, i Kunasewiczowéj Podkomorzynie, starszéj, któréj imie Teresa, wszystko przekazał; tymczasem nieprawda. Zabiegała Kunasewiczowa o to; a no gdy zachorzał, testament zmienił i — otóż o tém list kanonika lepiéj nauczy...
Spojrzał na Teodora, sądząc, że ta wiadomość uczyni wrażenie na nim wielkie i radość wywoła: ten stał zimny. Wziął list, spojrzał na napis jego do matki, i począł obracać w rękach....
— Siadaj waćpan, — rzekł do starego — rozgość się u mnie. Ja matkę do listu przygotować muszę; nie wiem, co postanowi...
— A! jak to, co postanowi? — podchwycił szlachcic zdziwiony.
— Kiedy ojciec przez długi życia przeciąg dziecka znać nie chciał, wyparł się go — dał mu cierpiéć... — rzekł Paklewski — kto wié, czy się godzi w godzinie śmierci zmienioną wolę jego — przyjmować! Matka moja...
Stary otworzył usta, — zawołał — A! Jezu ty miłosierny! — i zamilkli oba.
Gdy tak rozmawiali, Łowczycowa, wyszedłszy z sypialni, niespokojna jak zwykle, przez okno najrzała sanki, a że tu rzadko się obcy posłaniec zdarzał, przestraszyła się; zawołała sługę, wyprawiła ją na zwiady, dowiedziała się, że szlachcic z synem poszedł do jego pokoju i natychmiast wbiegła za nimi. Oczy jéj szukały syna i nieznajomego człowieka, który, spostrzegłszy ją — cofnął się i stał niemy, oczy w nią wlepiając załzawione...
Jakiś czas trwało milczenie.
— Interes jaki? do mnie? do kogo? co to jest? — odezwała się Beata, usiłując jakby odgadnąć, co nowego jéj grozić mogło.
— Tak, interes, o którym się rozmówimy, kochana mamo — rzekł Teodor, — ale tymczasem niech się pan ten rozgości i spocznie tu u mnie...
To mówiąc, głową skinąwszy szlachcicowi, wyprowadził Łowczycową do jej mieszkania. Szła cała drżąca, patrząc na syna, i powtarzając: Co to jest? co to jest?
— Kochana matko, — począł Teodor, — jest to list z Bożyszek od Sekretarza Wojewodzica...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.