Masz grunt pod nogami i powinieneś mi urosnąć tak — tak, abyś śmiało oko w oko stanął tym, co matkę i ojca twego krzywdzili.
Paklewski nie śmiał nic odpowiedziéć. — Ta, co wczoraj cały dzień na modlitwie spędzała i na pół była zdrętwiałą, więcéj teraz i żywiéj się zajmowała przyszłością, niż Teodor, który nie bardzo jeszcze wierzył w nią.
Do stołu zaproszono starego sługę, który, jak się okazało, małą panienkę pamiętał w jéj dzieciństwie. Z tego, co opowiadał, można było powziąć przekonanie, że spadek po Wojewodzicu znaczniejszy być musiał, niż się spodziewano. Niezmierne skąpstwo starego, mimo najgorszego w świecie gospodarstwa, dozwalało mu oszczędzać co rok summy znaczne, które na różnych dobrach i prowizyach wysokich umieszczał.
Nie taił téż stary, że z Kunasewiczami, samą Jéjmością i mężem jéj, pieniaczem a jurystą, sprawa o spadek łatwą nie będzie. Podkomorzy należał do rzędu adherentów Księcia Wojewody Radziwiłła, i w trybunał Radziwiłłowski ufał; teraz jednak zmieniały się wielce okoliczności. Massalscy i Familia coraz potężnieli, a kaptury mogły wypaść przeciw Księciu Wojewodzie. — Nagła zmiana ta, która na wdowie była tak widoczną, że jéj wróciła życie, na Teodora nie podziałała silnie. Nie dowierzał on obietnicom losu, testamentowi, nadziejom, a wiedział to jedno, że będzie rzucony w odmęt dla siebie nowy, w którym bez sternika i rady trudno mu będzie się kierować. Łowczycowa chodziła upojona, Teodor — zakłopotany.
Zatrzymano starego marszałka, aby razem z Teodorem powracał do Bożyszek. Nazajutrz wdowa siadła list napisać do O. Elizeusza, donosząc mu o tém co się stało, i prosząc o błogosławieństwo dla syna. Teraz dopiéro, gdy na list ten spojrzał Teodor, domyślił się, iż stan, w jakim zastał matkę, w części przynajmniéj wpływem starego mnicha się wyrobił. — Święty jego zapał padł na tę przygnębioną duszę i wywołał niespokojne porywy nabożeństwa, które nadto jeszcze ziemskiemi żywioły było przejęte, aby duchowi ulgę i pociechę przyniosło.
Tak było w istocie: litościwy O. Elizeusz często przyjeżdżał ze słowem otuchy, ale nie mierzył, ni ważył tego, co rzucał, i duszę nieszczęśliwéj rozpłomieniał tylko, ukoić nie mogąc. Z czasem pewnie po burzy ucichłyby fale, wygładziło się morze — lecz teraz wrzało jeszcze...
Wdowa wiedziała dobrze, iż staruszek, na wieść o tak ważnéj zmianie losu, przybędzie pewnie — z radą więcéj, niż z powinszowaniem..
Trzeciego dnia saneczki, najęte w Choroszczy, mimo tęgiego mrozu, pod ganek się przysunęły. Teodor ze starym szlachcicem musieli księdza, skostniałego niemal, z nich wynieść na ręku. Śmiał się z siebie, że tak niedołężnym był.
Gdy wdowa w progu go witała, po tym śmiechu omal się nie rozpłakał.
— Biedneż wy, dzieci moje! — zawołał ręce składając — Bogu się podobało doświadczać was, bo i to, co was teraz spotyka, choć się świeci, niby jakie szczęście, jest wiedzeniem na pokuszenie. A bądźcież zbrojni, abyście nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.