padli, aby was w szpony swe nie pochwyciła duma, nie zaraziła chciwość, nie struła jadem swym nienawiść braci...
Zwrócił się do Teodora.
— Z tą młodością dobrze ci było iść ubogiemu i pokory się uczyć; teraz urosną ci rogi, nieboraku... a biada duszy, co z rogami chodzi i szuka kogo-by bodła...
O świat! o świat! Jeśli nędzą kogo nie przybije, to go złotem splugawi. Jak mi was żal! jak żal!!
— Mój ojcze — przerwała przestraszona trochę wdowa — czyż w istocie niebezpieczeństwo w tém widzicie?
— Dla dusz waszych, tak jest — odparł stary. — Ludzie wam, kłaniając się, będą winszować szczęścia: ja płaczę, bo wiem, że im wyżéj człowiek stoi, tém mu trudniéj dobrym być, nawet Boga w sercu mając!
Na wyżynach kręci się w głowie!!
Biedactwo wy moje! Teraz godzina próby przyszła: pamiętajcież o tém, że krzyż wam zesłano, nie pociechę.
Zamilkł trochę.
— Nieścież ten krzyż swój, jak Chrystus go niósł na Kalwaryą, spokojnie, z godnością, pozwalając sobie urągać i biczować, a nie buntując się na duchu...
Obrócił się do wdowy.
— Z twarzy twéj widzę — rzekł — iż pocieszoną tém jesteś i do ziemskiego życia wróconą; bogdaj-by ci ono lekkiém było! Łzy pobożne słodsze są, niż uśmiechy, które ziemia daje...
Staruszek powiódł oczyma po słuchaczach i wstrzymał się, jakby ich pożałowawszy; wargi mu do uśmiechu litościwego się złożyły...
— A no — zakończył — co Bóg dał, wiedział dla czego; — mówmy z Dawidem i Hiobem: niech imie jego będzie błogosławione...
Nie odbierając żadnéj odpowiedzi, O. Elizeusz, popatrzył znowu i zażądał, aby mu coś o śmierci brata i rozporządzeniach jego powiedziano. Zawołano dlań starego szlachcica, który, rękę ucałowawszy, puścił się w bałamutne opowiadanie o życiu i śmierci Wojewodzica.
Mnich, który, dawno od rodziny się oderwawszy, mało o niéj wiedział, słuchał w zdziwioném milczeniu, niekiedy cichemi przerywając wykrzyknikami.
Siedzieli tak jeszcze wszyscy, gdy znane konie ogromne, co zawsze doktora Clement’a woziły, stanęły u ganku. Po chwilce wszedł zmarzły Francuz, zacierając ręce, z miną wesołą na podziw, a zobaczywszy starego szlachcica, list na stole i wdowę ożywioną — krzyknął:
— Dość, że ja do was szczęścia nie mam! więc — już wiecie?
— O śmierci mojego ojca wiemy już — odpowiedziała Łowczycowa poważnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.