Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

— Śmierć jest zawsze rzeczą smutną, — przerwał Clement — lecz, gdy, jak tu, spóźnioną sprawiedliwość przynosi, gorycz jéj przez to osłodzona... W różnych okolicznościach przyjaciół poznać można: a oto pan Hetman, do którego macie taki wstręt, taką niechęć, gdy się o testamencie Wojewodzica dowiedział, sądząc, że tu o nim wiadomość nie doszła, pierwszy mnie do was wyprawił.
Nie odpowiedział nikt, jakby tego nie słyszano. O. Elizeusz w ogień na kominie patrzał, nie zdając się na doktora zwracać uwagi.
Ten przystąpił do Teodora.
— Wy tu dawno?
— Jestem urlopowany już tu od tygodnia — rzekł Paklewski — nie wiedząc nic o Wojewodzicu, przybyłem tu dla odwiedzenia matki, właśnie tego dnia, gdy przyjaciel Księcia Hetmana, Wojewoda Wileński, przenocowawszy huczno w Wasilkowie, puścił się do Białegostoku.
Doktor Clement skrzywił się nieco...
— Ha! — rzekł cicho — polityka ma wymagania swoje; dla niéj się zawiera sojusze często niezbyt przyjemne... W istocie mamy gościem u siebie Wojewodę, który, już raz po wschodach konno do teatru przyjechał, i pani Węgierskiéj takie prawił słodycze, iż mało nie omdlała. Ostrzelał nam plac w miasteczku, a pani Hetmanowa zamykać się przed nim musi...
O. Elizeusz pocichu usunął się od téj rozmowy do bokówki.
— Za to Książę może nam dać kilka tysięcy nadwornego wojska, — dodał Clement.
— Pod dowództwem dwóch sióstr swych, za amazonki ubranych — dodał szydersko Teodor. — Bardzo Hetmanowi winszuję tego sojuszu, a jeszcze bardziéj Familii, bo niéma niebezpieczeństwa... amazonki i armia ta bić się nie będzie!!
— A! — odparł Clement — wy zawsze trzymacie z Familią?
Teodor się skłonił. — Gdybym nawet nie był sługą Księcia Kanclerza — dodał — widziałbym to, co dziś: że z Hetmańskiéj wielkiéj chmury będzie mały deszcz, a może nawet tylko wiatru trochę!!
Clement spojrzał bystro.
— Omylić się możecie — rzekł. — W Białymstoku właśnie zjazd jest wielki, walna rada i zdaje się, że groźnymi jeszcze dla was być możemy.
— Powiedz, kochany doktorze — wtrącił Teodor, — że odgrażać się potraficie, ale groźnymi być, — wątpię...
— Tak sądzicie? — spytał Clement.
— Zdaje mi się, że z wielu sprzymierzeńców, na których rachujecie, do końca z wami nie dojdzie żaden — rzekł Paklewski. — Gdybym ja liczył się do przyjaciół Hetmana, nie do jego przeciwników, dałbym mu radę jednę: przez żonę się pojednać z Familią, póki czas, i siedziéć spokojnie. O koronie ani ma-