wyrzekł się jéj i wydziedziczył ją. Gdy późniéj dla oczu ludzkich ożenienie się Paklewskiego wszystko pokryło — starego utrzymał Podkomorzy przy pierwszém postanowieniu, malując mu Beaty zamążpójście jako familii wstyd czyniące i t. p.
Rósł pan Podkomorzy w mienie, i jeśli nie w miłość u ludzi, bo téj nigdy nie miał, to w poszanowanie i respekt, trwogą natchniony. Obawiano się głowy, którą mu przyznawano.
W sprawach wszelkich, jakich się dotykał, przykładu nie było, ażeby się poszkapił, dał pobić, prześlepił coś i na swojém nie postawił. Umiał mówić ówczesną fozą, zamaszyście, długo, odurzająco, sypiąc wyrazami i myśl przyoblekając tak, jak dzieci kukłę, która, żeby najmniejszą była, gdy ją poczną w gałgany obwijać, zrobią z niéj kloc ogromny. Tak on czasem z niczego snuł choćby godziny całe — nie kosztowało go to nic. W potrzebie zaś milczéć umiał lepiéj jeszcze, z twarzy mu się nikt o niczém nie dowiedział. Człek był przytém przymiotów towarzyskich wielkich, stawał do kielicha z każdym, jadł co mu dano, w potrzebie, mimo statury i brzucha, tańczył, i powiadano, że in extremis do starych bab się przysiadał z czułościami, gdy sprawa wymagała.
Zrozpaczone nieraz processa oddawano mu, a pierwszym skutkiem przyjęcia ich przez niego było, że nieprzyjaciel tchórzył. Potém Podkomorzy tę obawę niebezpieczeństwa jasno nie określonego umiał przeciągać i żywić; a w końcu z najgorszego interesu zawsze, dla siebie przynajmniéj, jakąś korzyść wyciągnąć.
Takie były początki pana Kunasewicza, który teraz, urosłszy, chociaż nie stracił zdolności, jakiemi się odznaczał za młodu, inny z nich czynił użytek. Powaga urzędu, który piastował w swym powiecie, znaczny majątek, którym zajmować się musiał, nie dozwalały mu cudzemi sprawami się obciążać i brać ich na swą odpowiedzialność; był tylko doradzcą, mentorem, medyatorem, protektorem, jeździł, wstawiał się, wyrabiał, i — choć to liczyło się za usługę przyjacielską, pocichu jednak powiadano, że za wszystko w różny sposób groszem, albo w naturze, czémś sobie płacić kazał.
Teresa Wojewodzicówna, siostra Beaty, z którą się ożenił, doskonale się z nim godziła i obyczaje jego przyjęła.
Była to kobieta dumna a chciwa, gadatliwa, wtrącająca się we wszystko, serce mająca tylko dla dzieci, niczém się zresztą nie odznaczająca, bo nawet z powierzchowności do siostry nie była wcale podobną. Z mężem, pomimo doskonałéj zgody, nieustannie się ujadali na słowa, ale w rzeczy oboje ku jednemu dążyli: ku zebraniu majątku i pozyskaniu wpływu, który go dawał.
Podkomorzy, aż do zgonu prawie teścia, wydziedziczeniem drugiéj córki uspokojony był o przyszłość, chociaż z Wojewodzicem się kilka razy poróżnili. On i Teresa w żadnym razie nie przypuszczali, ażeby ojciec mógł zmienić swe rozporządzenie. Więc choć Wojewodzic się gniewał, bo mu za dzierżawę nie płacono, choć się odgrażał, nie zważano na to. I nie miałoby to téż następstw
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.