żadnych, gdyby Podkomorzy nie obraził był kanonika-Sekretarza, a O. Elizeusz w dobrą godzinę nie przybył z listem groźnym, powołującym przed sąd Boży, za krzywdę dziecku wyrządzoną.
Wojewodzic był pobożny; Sekretarz przez niechęć do Kunasewiczów wrażenie listu poparł i nie dawał o nim zapomniéć.
Kieżgajłło w końcu posłał do akt, aby wyeliminować z nich pierwsze rozporządzenie, i testament zrobił, którym córki równo podzielił.
Gdy wiadomość o śmierci jego i nowém rozporządzeniu doszła Kunasewiczów, Podkomorzy rzucił się naprzód, usiłując testament pochwycić i zniszczyć; a gdy to się nie udało i podział spadku był nieuniknionym, po naradzie z żoną, postanowił jechać do Borku i, rachując na ubóztwo Paklewskich, zawrzéć z nimi na niewidziane układ, dla siebie korzystny.
Zdala zdawało mu się możliwém opanowanie wdowy i jéj syna — i skorzystanie z ich wieśniaczéj prostoduszności. I on, i żona wyobrażali sobie, nie wiedząc w jakiém położeniu była Łowczycowa i jéj syn, że ich znajdą wynędzniałych, opuszczonych przez wszystkich, gotowych zdać się na łaskę. Liczył Kunasewicz na swą zręczność i na pieniądze, które wiózł z sobą.
Gdy sanie jego ogromne, w których, oprócz wielkiéj statury Podkomorzego, mieścił się sługa i pacholę, po węgiersku starą modą odziane, zatoczyły się do ganku, już Teodor gotów był na przyjęcie gościa, którego cel podróży odgadywał. Lecz oprócz niego, przytomna oznajmieniu szlachcica, kto jedzie, wdowa, zobaczywszy, że syn się do ganku wybiera, dała mu znak ręką, aby nie wychodził:
— Ja go sama przyjmę! — rzekła — bądź spokojny!
Ogniem zapaliły się oczy. Teodor, stosując się do rozkazu, musiał pozostać w swym pokoju.
Na ganek dla przyjęcia nie wyszedł nikt, bo Łowczycowa i szlachcicowi z Bożyszek zakazała się pokazywać; wysłano starą stróżkę.
— Jest Jéjmość w domu? — zaczął z sani wołać Kunasewicz.
— A musi być — odparła obojętnie kobieta.
— Panicz jest? — dodał.
— Pewnie-że jest — mówiła kobieta, spoglądając obojętnie.
Tyle się dowiedziawszy tylko, bo nikt więcéj na spotkanie się nie ukazywał, Podkomorzy, stękając, z pomocą Węgrzynka zaczął się dobywać z sań. Przypadł i sługa i wwiódł go do sieni, gdzie na przeciągu, musiał Kunasewicz rozebrać się z delii, butów z futrem i chust, któremi był poobwiązywany. Nikt nie pokazywał się; musiał więc spytać baby: dokąd ma iść? a ta mu drzwi do bawialni ukazała.
Kunasewicz wszedł, sapiąc i wąsy z mrozu ocierając, rozpatrując się, a ledwie z progu, ujrzał przeciw sobie z drugiéj strony wychodzącą kobietę w czarnéj sukni, z twarzą surową i poważną, która niemiłe na nim uczyniła wrażenie.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! — począł Podkomorzy nie,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.