tak przez nabożeństwo, jak dla tego, iż o pobożności Łowczycowéj po drodze usłyszał.
— Na wieki wieków...
Podkomorzy się skłonił.
— Spełnia się tedy dawne serca mojego życzenie — rzekł — wolno mi pokłonić się czcigodnéj Łowczycowéj i blizko z nią skolligowanego w osobie méj przedstawić służebnika, — Piotr Kunasewicz, Teresy, niegdy Kieżgajłłówny, mąż.
Wdowa brew namarszczyła.
— A! rzekła — cóż pan tu robisz?
— Jak-to — co robię? — odparł trochę zmieszany Kunasewicz — debitam reverentiam przynoszę, choć późno. A że późno, nie my winni, tylko nieboszczyk, który nam pod karą niełaski swéj stosunków z wami zakazał. Gdyby nie to...
Łowczycowa patrzała tak na mówiącego, iż wzrok spuścić musiał.
— O tém, że umiecie mówić i tłómaczyć każdą rzecz przewrotnie, jak wam potrzeba, wiem dobrze — odezwała się Łowczycowa — ale dać-by temu pokój. Słowa niczém, gdzie życie mówi. Przez kilkadziesiąt lat nie odezwaliście się do mnie, nie znaliście nas; teraz, gdy nieboszczyk ojciec ułaskawił mnie, chcecie się przejednać, aby nas pokrzywdzić. Zapóźno, panie Podkomorzy!
Kunasewicz, który się wcale takiego żwawego wystąpienia nie spodziewał, stanął na chwilę niemy; ale stary wyga, choć zdziwiony, przytomności nie utracił.
— Moja mościa dobrodziéjko — odparł — żal i ból pomiarkowania nie mają: nie biorę więc do serca przykrych wyrazów, któremi mnie powitaliście w progu... Jesteś asindzka niesprawiedliwą: nieboszczyk pod klątwą zakazał nam kommunikacyi z wami; choć się serce darło, musieliśmy być posłuszni!!
— Próżne to słowa! — przerwała wdowa — powtórzę wam raz jeszcze: kto nas nie znał w nieszczęściu, tego my przy zmienionym losie znać nie chcemy.
— Mościa dobrodziejko — odezwał się, prostując, Podkomorzy — możecie nas znać albo nie, jako krewnych, ale interesa z sobą mamy do załatwienia: więc nas znać musicie. To jedno; powtóre: my téż pewien walor mamy; gdy nas kto obrazi, wypłacić się znajdziemy czém. Trzeba się dobrze rachować.
— Do interesów uprosimy ludzi, co się na nich znają — odezwała się Łowczycowa — a my z sobą nie potrzebujemy wcale się stykać.
Skłoniła się, jakby sama odejść, lub jego odprawić chciała. Podkomorzy robił się granatowym.
— Mościa dobrodziéjko — zawołał, głos podnosząc — tak się szwagra nie przyjmuje!
— Inaczéj was nie umiem przyjąć, bo-bym kłamała; w nagłą miłość nie wierzę.
— Tu o interes, nie o miłość, chodzi! — począł gniewnie Kunasewicz. Ja
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.