Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! a! więc już i kopią testamentu macie? — zapytał.
— Nie mamy jéj!
— Ale wiecie, co wam przeznaczono? — zapytał Podkomorzy.
— Nie wiemy i — niepilno nam z tém; — odparł Teodor.
Podkomorzy ruszył ramionami.
— Cóż to mnie, starego wróbla, chcecie wziąć na te finfy i udania? hę? Jakto, żebyście nie wiedzieli, iż wam fundum przeznaczył, to jest Bożyszki!
— Dowiaduję się o tém z ust pańskich — rzekł Teodor obojętnie.
— To się nie może utrzymać! — odezwał się Podkomorzy.
— Jeśli nie może, to się nie utrzyma — rzekł Paklewski.
— Niechże was jasne... pioruny zatrzasną! — wrzasnął Podkomorzy, czapkę kładąc na uszy. — Józiak, dawaj buty!
I rzucił się do drzwi w sień. Chłopca, który poszedł się grzać na przeciwek, nie było, więc krzycząc na całe gardło, wołał go Podkomorzy, gdy w tém zobaczył w przeciwnym końcu sieni marszałka dworu z Bożyszek przybyłego, który stał z założonemi na piersiach rękoma i ani się ruszał w pomoc.
Widok tego przybysza wiele mu wytłómaczył; kiwnął głową.
Tymczasem Józiak, nie spodziewając się, aby pan tak rychło z tych narad jechał, rozebrał się już, a konie z przed ganku, choć nie proszone, odeszły do stajni. Ludzie Podkomorzego, nawykli wszędzie być przyjmowanymi gościnnie, nawet po pańskich dworach, w takim lichym folwarczku żadnéj nie robili ceremonii. Zaczęto już wyprzęgać i rozgospodarowywać się; a gdy Józiak pana odział, klnącego na czém świat stał, sam się ubrał i wybiegł do sani, trzeba było jeszcze leciéć po konie do stajni i tu z woźnicą walkę toczyć, który ani myślał zaprzęgać.
Kunasewicz, na ławce w ganku siedząc, mruczał, pluł, wyklinał, odgrażał się, a nie miał nawet téj pociechy, aby kto na to patrzał, oprócz jednéj staréj baby, wyglądającéj z kuchni.
Pierwszy to raz w życiu rozbiły się plany jego o upór jednéj kobiety. Co na to miała powiedziéć żona, co ludzie, gdy się pogłoska rozejdzie, iż sławnego, starego wilka — poniesiono nareszcie!!
Gdyby się nie wstydził, płakałby był ze złości Podkomorzy. Już tu ku nim sanie się zatoczyły z ludźmi, równie gniewnymi jak pan; Kunasewicz powiedział sobie:
— Poznają mnie! O! teraz bez processu nie puszczę! Zrujnuję, zdezoluję, znękam, choć-bym miał i sam wszystko stracić do koszuli! pokażę im, co to z Kunasewiczem zadrzéć! Zobaczą!!
Chcieli — będą mieli!!
Siadł do sań, a że konie były okrutnie zhasane, kazał jechać do Choroszczy, gdzie popasać trzeba było. Wszystko się spikało na niego. W gospodzie, do któréj zajechał, popasał właśnie i przebierał się szlachcic, wysłany z Wilna do Księcia Wojewody. Był to niejaki Podbipięta, którego, dla wiel-